Myszart – Recenzja
Komiksy kierowane do dzieci lubię z dwóch powodów. Po pierwsze, przyjemność z czytania mogę dzielić ze swoimi synami. Po drugie, ze względu na dużo prostszą strukturę w warstwie scenariusza (niż w pozycjach stricte dla dorosłych), czytając tego rodzaju publikacje mogę dać odpocząć swoim zwojom mózgowym, przeciążonym choćby pracą w korpo. Eksele, raporty, asapy i fakapy idą w kąt, mogę oddać się czystej, niewymagającej wytężania rozrywce. Całkiem sporą ofertę dla milusińskich ma Egmont, ostatnio wyłowiłem z niej enigmatyczny tytuł Myszart, do którego scenariusz napisał Thierry Joor, a zilustrował go w swój przepiękny i malowniczy sposób Gradimir Smudja. Uczta dla oka i ukojenie dla duszy rozpoczynają się od momentu spojrzenia na okładkę. Zaczynamy!
Przyznam się, że zainteresowanie do tej serii spowodowała moja pycha. Jeżeli obserwujecie blog Czas na komiks, wiecie, że jednym z kluczy do tworzenia mojej komiksowej kolekcji są tytuły skrywające w tytule moje nazwisko (potwierdzenie choćby TU). W Myszarcie wilk skryty jest na drugim planie i gra rolę, która często w bajkach dla dzieci przypisywana jest tym psowatym, czyli głównego złoczyńcę. Jeżeli jest zły charakter, musi też być i dobry. Myszart to historia dzieciństwa znakomitego, XVIII-wiecznego wiedeńskiego muzyka, jakim był Wolfgang Amadeusz Mozart, przeniesiona do poziomu antropomorficznej opowieści dla dzieci. Ci, którzy oglądali chociażby film Amadeusz z 1984 roku wiedzą, że historia ma swoją mroczną stronę, jakże inną od pięknej muzyki, którą stworzył w ciągu swojego życia ten wirtuoz. Jest ona związana z Antoniem Salierim, którego wszyscy by kojarzyli z lekcji muzyki, gdyby… No, właśnie, gdyby jego wybornej, rzemieślniczej ścieżki nie przeciął inny muzyk. Geniusz i wizjoner.
Pragnę przyklasnąć tytułowi nadanemu komiksowi, Myszart mówi wiele o zawartości. Po pierwsze mamy mysz, która przyjaźnie zerka w naszą stroną z okładki. Po drugie, nie trzeba wiele kombinować, aby dojść od tytułu do nazwiska znanego wszystkim kompozytora. Po trzecie, i tu trzeba będzie się na dłużej zatrzymać, gdy z tytułu oddzieli się nazwę zwierzęcia, zostaje jeszcze jedno słowo. Ten wyraz to „art”, doskonale koresponduje zarówno z dotychczasową twórczością Gradimira Smudji, jak i samą zawartością komiksu. Bibliografia twórcy, który współczesnym zjadaczom bułek przedstawia dawnych mistrzów malarstwa, zawiera takie tytuły jak Vincent i Van Gogh, czy Z biegiem sztuki (oba wydane u nas przez Timofa i cichych wspólników), sugeruje, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłym rysunkiem komiksowym. Artysta zahacza o malarstwo na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze – swoimi rysunkami, po drugie – szerząc wiedzę o dawnych twórcach.
Mysz + art = Myszart
Wejdźmy w temat trochę głębiej. Już portretowa okładka komiksu Myszart uświadamia, że mamy do czynienia z czymś więcej niż ze zwykłym komiksem. Ktoś z publiki krzyknie: hola, zły człowieku! Historia zna takie przypadki, że piękne okładki skrywały dosyć paskudną zawartość. Gradimir Smudja nie odpuszcza na planszach, są one przepiękne, wymalowane, dopieszczone, czarują użytą paletą barw, a ilustracje rozpostarte na dwie strony dużego formatu zapierają dech w piersiach. Zwłaszcza scena wydobywania muzycznego demona z zaczarowanego fletu chwyta za twarz i nie pozwala dłoni przewracać strony, mimo że tekstu na niej niewiele. Najpierw trzeba zgłębić zamysł twórcy, prześledzić akcję i wyłowić jak najwięcej szczegółów wtłoczonych w ilustrację. Poczekaj jeszcze kilka uderzeń serca (raz, dwa, trzy… piętnaście). Dobrze. Teraz możesz iść dalej.
Miłośnicy komiksów mają szczęście, właśnie dzięki takim pozycjom jak Myszart. Trzymają w swoich rękach tomik, który zawiera mnóstwo przepięknych ilustracji, kontemplują sztukę bez potrzeby biegania po muzeach, galeriach, czy jakichkolwiek wystawach. Tak, komiks Joora i Smudji to pozycja, która przede wszystkim wygląda. Hm, ale przecież historie obrazkowe składać się powinny też z treści, jeśli tak nie jest, szybko takim tytułom przypisywana jest etykieta wydmuszki. Owszem, przepięknej na zewnątrz, ale w środku pustej niczym portfel przybłędy. Czy tak jest w tym przypadku? I tak, i nie. Zgadza się, w środku znajdujemy dosyć prostą historię zbudowaną na faktach, w których młody muzyk swoją grą oczarowuje parę cesarką i detronizuje nadwornego kompozytora. Dostajemy też morał, godny bajek dla dzieci, w których ci uciśnieni pokazują, że mają w sobie dobro i nie pragną zemsty, choć kara dla drugiej strony konfliktu by się przydała. Koniec końców należy wziąć poprawkę na taką konstrukcję, przecież jest to pozycja kierowana do dzieci. Czego się tutaj spodziewaliście? Miażdżącej psychikę dekonstrukcji w stylu Lyncha?
Wszystko, co dobre, szybko się kończy, tak samo jest i z Myszartem. Może i dobrze, nie dochodzi do przesytu, spokojnie można czekać sobie na drugi tom. Ten już w lipcu, o ile nie przeszkodzi temu koronawirus. Jeżeli szukacie pozycji, którą dzielić możecie ze swoimi dziećmi, omawiany komiks sprawdzi się doskonale. Jeżeli szukacie komiksu, przy którym będziecie mogli spokojnie odpocząć, tak samo dobrze sobie poradzi. Innych zapraszam gdzie indziej, ale przecież pozycji ze skomplikowanym, zakręconym scenariuszem na polskim rynku nie brakuje.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji