W.E. zeszyt drugi – Apokalipsa na naszym podwórku
„Halo? Czy to działa? …krkh (i inne odgłosy niezbyt dobrze działającej elektroniki, a na pudełku pisali „niezawodne”)… Czy mnie słychać? Chyba tak. Jeśli usłyszysz ten komunikat, to znaczy, że nadal jest szansa”. Tak mogłaby się zaczynać próba odpalenia starej radiostacji, gdzieś na końcu świata, jakiś czas po globalnej zagładzie, zwiastującej koniec cywilizacji. Zawsze lubiłem wszelkiego rodzaju twory postapokaliptyczne, a (niby) kończąca się pandemia, rezonuje z nimi, niczym struny w gitarze. Nowe sytuacje zaskakiwały każdego z nas. Nawet tak prozaiczną czynność, jak pójście do pracy należało przedefiniować. Jako że inność dotknęła każdego z nas, na komiks Huberta Ronka, W.E. zeszyt drugi (recenzję pierwszego znajdziecie TU), jakiś czas temu ufundowany dzięki zbiórce na wspieram.to, spojrzymy z dwóch perspektyw (sylwkowej i konradowej). Bo tak, po prostu lubimy takie komiksy, każdy z nas ma tu coś do powiedzenia.
W.E. zeszyt drugi – jaka głowa, taka mowa
Sylwek: Co dwie głowy, to nie jedna. Skoro już o tym wspomniałem, nie da się nie zauważyć specyficznego przedstawiania postaci przez Huberta Ronka. Ja rozumiem. W świecie, w którym brak elektroniki, nie da się dzieciakom włączyć Świnki Peppy, Sponge Boba, ani nawet Mashy i niedźwiedzia, aby zyskać ten kwadrans spokoju, każdemu spuchłaby głowa. Ja wiem. Autor nie odmalowuje wiernie rzeczywistości, należy rozumieć, że postacie zaludniające W.E. w świecie realnym miałyby zwyczajne czaszki. Mamy do czynienia z reprezentacją i to trzeba przyznać, dość charakterystyczną. Każdy, kto widział już kiedyś rysunki Ronka, ten bez trudu je rozpozna. Tyle że ten, kto ma W.E. zeszyt drugi z okładką Śledzia, może czuć się nieco oszukany.
Konrad: Ja osobiście oszukany się nie czuję, miły to akcent, taka gościnna okładka, tym bardziej, że graficzny styl obu panów bardzo mi pasuje. Tylko z kolei czuję się zagubiony w gąszczu tych wszystkich alternatywnych wersji, blanków, hardcoverów i ogólnie ilości zeszytów zawierających tę samą historię. Nie mam chyba takiego kolekcjonerskiego zacięcia, bo mi wystarczy w zupełności pojedynczy egzemplarz każdej części.
Koniec świata, taki jaki znamy ze swojego podwórka
Sylwek: Pandemia sprawiła, że wszelkie koncepty światów postapokaliptycznych są bliższe skóry. Dodatkowo Hubert Ronek umieszcza akcję na rodzimym podwórku, co sprawia, że czuję zimny oddech końca świata na swoim karku. Powiem więcej, poczułem się dziwnie z faktem, że W.E. zeszyt drugi wprowadza nową postać drugoplanową, panią Piątkowską. Tak się składa, że owa dama mieszka kilka domów ode mnie, mój kot swego czasu wyprowadził się do niej i nie wracał przez pół roku, a czasem jeszcze lubi wpaść na miskę żarcia. Droga pani, jeśli potrzeba leków, lub innego wsparcia, przyrzekam, że nie trzeba wybijać okien.
Konrad: No to jest akurat wyborny zbieg okoliczności, bo ja w dzieciństwie miałem za sąsiadkę panią Piątkowską (później sąsiadkę dziadków), więc wizja z komiksu była i u mnie nader wyraźna. Mózgi wszystkich czytelników na pewno bez wahania podsuną równie uderzające wizje z sąsiadami o innych nazwiskach. Dla mnie to jest w ogóle filar tej serii, osadzenie w naszych, polskich realiach, ale też mocny osobisty ładunek, wykorzystywanie codziennych zdarzeń z życia autora do pokazania niecodziennych w komiksie.
Sylwek: Hubert Ronek zaludnia postapokoliptyczny świat z sąsiedztwa bardzo charakterystycznymi postaciami. Nie wiem, czy to jego wyobraźnia, czy naruszenie przepisów związanych RODO, albo tribute dla osób ze środowiska (sory, ale nie pijam Chivasa na konwentach, to nie wiem). Te wszystkie postacie, z twarzami, które być może powinienem skądś znać, zalewane są strumieniem zdarzeń, spływających niczym letni deszcz. Obficie i intensywnie, bez zbędnej narracji w ramkach.
Konrad: Fakt, że Ronek nie zalewa ramkami z narratorem tłumaczącym, co się dzieje, ani nawet nie korzysta ze starego triku ze spikerem telewizyjnym na kilku kadrach, dla mnie działa bardzo na plus. Wszystkiego dowiadujemy się z dialogów, jest dynamicznie, a informacje są dozowane tylko na tyle, na ile ich w danym momencie potrzebujemy. Z tego wypływa z kolei mały minus, bo to ledwie drugi zeszyt, a mnie już irytuje, że nie mam integrala z całą historią… Nie jestem więc ani kolekcjonerem, ani fanem zeszytówek w ogóle, bo wielotygodniowe (zaklinam, żeby nie wielomiesięczne!) przerwy między epizodami tak żywej historii mnie osobiście męczą.
Dodatki. Na co to komu potrzebne?
Sylwek: Są tacy, co przepadają, za dodatkowymi ilustracjami, szkicami, scenariuszami i innymi takimi pierdołami. Dla mnie równie dobrze mogłoby nie być, ale jak już są, to niech sobie będą, a że jestem stary (w tym roku napada na mnie jubileusz zwiastujący, że już z górki), to pamiętam jak w komiksach wydawanych w Polsce pojawiały się strony klubowe, czasem ciekawsze niż samo danie główne. 25 lat temu nie miałem tyle szczęścia, co teraz. Czemu zadałem tak głupie pytanie, wydrukowane w drugim W.E.? Bo ja wiem… ale może wyniknie z tego coś dobrego i autor ogłosi konkurs dla klubowiczów, w którym do wygrania będzie… no właśnie. Co?
Konrad: Mnie nie pytaj. Dodatki też mnie jakoś mocno nie rajcują, żeby tak skwitować antyzeszytówkowe nastawienie. We wstępach i posłowiach (a tutaj: stronach klubowych) czasem wyłapię jakąś ciekawostkę, ale coraz częściej je omijam, bo coraz rzadziej wyłapuję. Szkice, scenariusze, itd. – to już prędzej, bo lubię przyjrzeć się, jak powstawał komiks.
Let’s TWIST again!
Sylwek: Tak jak poprzednio, tak i tym razem Hubert Ronek serwuje na ostatniej stronie zwrot akcji, tłukący po pysku, niczym grono skinheadów okupujących bramę na ulicy Ząbkowskiej w Warszawie. Czy ja chcę zeszyt trzeci? No ba! Jedna rzecz zastanawia mnie bardziej. Czy ktoś jeździ w tych czasach trzydrzwiowym Lanosem i może potwierdzić, że to autko jest tak niezniszczalne, że przetrwa nawet apokalipsę?
Konrad: Rany, Lanosem też jeździłem, W.E. jest naprawdę swojską serią. No i co mogę powiedzieć, oczywiście, że chcę zeszyt trzeci! Zgubię te karty dodawane w gratisie, alternatywne wersje okładkowe będą się kurzyć na półkach, ale historia jest tak wciągająca, że serializacja mnie za mocno nie boli. W drugiej części przynajmniej dwa razy dałem się mocniej zaskoczyć, a miałem też i moment wzruszenia. To jest bardzo oszczędny w środkach komiks, ale z bardzo dobrym pomysłem i realizacją. Bliskość czasowo-przestrzenna plus umiejętne splatanie wątków i płynna narracja, żadnych zgrzytów. W pierwszej części wadziły mi pozostałości po szkicach, a w tej już ich nie uświadczyłem. Może w takim razie i życzenie o szybszym tempie wydawania się spełni?
Być może. Warto śledzić fanpage serii na Facebook’u (seriakomiksowaWE), aby być na bieżąco. Trzeci zeszyt w drodze, ostatnio pojawił się oficjalny projekt okładki. Jak to się wszystko skończy? Spokojnie poczekamy i zobaczymy, przecież apokalipsa to nie koniec świata.