Światła północy. Uczennica wyroczni. Tom 2
Tak pytałem sam siebie, może już dość tych komiksów dla dzieci? Fajnie niby dzielić lekturę ze swoimi potomkami, ale poziom infantylności i przystępności może zmęczyć. Mimo to sięgnąłem po pierwszy tom serii Światła Północy i mimo że w wielu miejscach odczuwałem deja vu względem Amuletu, to przeżyłem hura optymizm. Tak mocny, że Uczennica wyroczni (drugi tom serii) przywitana została przeze mnie fanfarami radości. Nie trzeba było długo czekać na kontynuację, ale niestety tym razem zamiast namiętnej zorzy polarnej ubarwiającej długie wieczory otrzymałem kilka wystrzelonych na prędko fajerwerków. Poleciały, po cichu huknęło, rozbłysło wielobarwnie i koniec.
Światła Północy. Uczennica Wyroczni. Tom 2 to logiczna kontynuacja jedynki (zajrzyjcie TU) i możliwe, że całkowicie przesadzam. Jest to wielkości zeszytu komiks przeznaczony dla dzieci i u takiego odbiorcy sprawdzi się doskonale. Dorośli mogą czuć się nienasyceni, ale nie ma co udawać. Mimo że autorka przenosi nas do mroźnej Norwegii, kraju znanego z ekstremalnych odmian metalu, podpaleń kościołów, Breivika i jeszcze kilku mało sympatycznych faktów, na świat fantasy rozwinięty na miarę Wiedźmina nie ma co liczyć.
Elementy składowe serii Malin Falch są dość zmyślnie wybrane. Gdybym był Norwegiem, to od razu podskoczyłbym z radości. Piękne, malowane pejzaże na czele z fiordami (czy tak naprawdę w tle). Do tego narodowy folklor, legendy, opowieści, podania, wymieszane z historią kraju i epickimi, starożytnymi jednostkami wojskowymi. Kto by nie chciał mieć komanda wikingów w swoich szeregach? Jest jeszcze Sonja, sympatyczna bohaterka, która zostaje wciągnięta w sam środek mitycznego świata wypełnionego trollami, wężami morskimi i małymi wróżko-smokami, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak ważki. Są jeszcze nowe postacie, na czele z…
Jak widać, Malin Falch nie stoi w miejscu, robi kilka kroków, aby popchnąć fabułę do przodu. Dochodzi do wspomnianego wprowadzania na scenę nowych postaci przepowiadanych w podtytule, co może wywołać lekką ekscytację. Świat fantasy, w którym pojawiają się czarownice, od razu wydaje się pełniejszy. Na dodatek wujek Sonji wpada w tarapaty i wymaga wybawienia, co przefruwająca przez połowę kartek komiksu sroka oznajmia wszem i wobec oraz każdemu z osobna. Nadal fabuła wydaje mi się tylko prostym pomostem, który ma przeprowadzić postacie z pierwszego do trzeciego tomu. W sumie to nic ważnego się nie wydarzyło, no może poza jednym precedensem. Autorka zamyka z hukiem drzwi bezpieczeństwa, którymi Sonja mogła wyjść w każdej chwili i zakończyć przygodę. Teraz nie będzie to już takie łatwe, a ryglem jest moralny wybór. Całkiem sprytnie.
Co nie zagrało tym razem? Ilustracyjnie obie części są spójne. Otrzymujemy realistycznie wymalowane tła wypełnione cartoonowymi postaciami i spoko, tylko mam wrażenie, że zwłaszcza w krajobrazach autorka lekko się śpieszyła. Nie są to już tak zapierające dech w piersi obrazy, jak w jedynce, a szkoda. Fiordy, małe, pokryte mgłą wioski robiły wrażenie. Całkowicie wymęczył mnie występujący na drugim planie niedźwiedź, strasznie zaczęła mnie drażnić jego mimika, wypisz wymaluj naśladująca Baloo z disnejowskiej Księgi Dżungli. Reszta postaci też jest dość prosto kreślona, twarze nie kryją się w cieniach, no może tylko Wyrocznia i jej uczennica wyglądają nieco intrygująco, dzięki maskom skrywającym ich lica.
No ale, ale. Sami kiedyś byliśmy dziećmi. Przygodę ze światami fantasy trzeba od czegoś zacząć i w sumie cieszę się, że mogę swoim dzieciom podsunąć Światła Północy. Jest to dość kolorowe wejście, ale dość interesujące i zawierające sporą dawkę przygody. Jest też element niebezpieczeństwa, z którym bohaterka musi sobie poradzić. U jej boku już zgromadziło się spora grupka przyjaciół. Co im autorka przygotowała? Czy będzie to interesujące (po cichu liczę, że tak). O tym, mam nadzieję, przekonamy się wkrótce.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji