Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong
„Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong” — taki tytuł musi zapowiadać coś naprawdę wielkiego. Trzy ogromne franczyzy w jednym albumie? Zapowiada się spektakl. Choć łatwo sobie wyobrazić, że scenarzysta (albo co gorsza: scenarzyści) mogą się szybko pogubić w gąszczu postaci i wątków. Czy to mogło się udać? Chyba nie do końca — choć nie jest to zły komiks. Zwłaszcza że sam wolę fabuły bardziej kameralne. Raczej po prostu: średni.


Co w artykule?
Zabawkowe podejście do skali
Sama Liga Sprawiedliwości to już tłum. Ba — podwójną rozkładówkę potrafią zapełnić sami Zieloni Latarnicy. A tu dorzucono jeszcze Legion Zła. Niby kolektyw, ale i tak za wszystkie sznurki ciągle pociąga Lex Luthor z tylnego siedzenia. I właśnie podczas realizacji kolejnego z jego planów — mającego oczywiście zakończyć się pokonaniem najpotężniejszych bohaterów na Ziemi — dzieje się coś niespodziewanego. Toyman przejmuje inicjatywę. Zamiast sięgnąć po właściwy artefakt z Twierdzy Samotności, sięga po… coś innego. Po klejnot, który po prostu mu się spodobał. Ot, chciał się pobawić.


„Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong” to komiks, który wraca do idei znanej jeszcze z czasów „Tajnych Wojen” Marvela — czyli pokazania (raczej) młodszym czytelnikom, jak bawić się figurkami. Toyman dosłownie bawi się zabawkami, tyle że tym razem dostaje w ręce potężne „figurki” — bo i Godzilla, i Kong to przecież siły, które same w sobie potrafią wywołać chaos. A gigantycznych potworów jest tu więcej — zarówno mniej znanych, jak i legendarnych. Pojawia się choćby Lewiatan. Innych, jak choćby gigantycznego mamuta bez trąby, nie rozpoznałem… i szczerze mówiąc, nie chciało mi się sprawdzać. Ich rola jest na tyle marginalna, że i tak liczą się tylko główne gwiazdy.
VHS kontra nowoczesność
Konga — gigantycznej małpy — nie trzeba nikomu przedstawiać. Tak samo jak Godzilli. Ci Tytani goszczą na ekranach od dekad. W domu miałem kilka wyświechtanych kaset VHS z klasycznymi pojedynkami — choćby tym z Mechagodzillą. Nowsze filmy zwyczajnie mnie nudziły, mimo że efekty specjalne są dziś dużo bardziej efektowne i… efektywne. Na szczęście Christian Duce robi wszystko, żeby ten komiks wyglądał świetnie. Liga rozdziela się po świecie, postacie zostają porozrzucane po planetarnej planszy, a do pierwszych starć dochodzi już na samym początku. I do końca po prostu się dzieje.


Pranie po pyskach, przeciąganie potworów na swoją stronę, zmienianie się w gigantycznego goryla, budowa bota — to całkiem sporo. Ale jednak trochę za mało. Pewnie gdybym nadal był tym nastolatkiem, który wpatrywał się w ekran telewizora i oglądał w kółko ten sam film na VHS-ie, byłbym zachwycony. A tak zamykam ten album z myślą: „no, spoko”.
Głupotki i brak napięcia
Nie pomagają też nieco głupawe pomysły — typu: „ta postać nie dotrwała do finału, bo została wcześniej rozdeptana”. Usunięcie Supermana z planszy było dobrym zabiegiem, podobnie jak klamra z zaręczynami. Ale przez cały czas nie miałem wątpliwości, że Człowiekowi ze Stali nie spadnie nawet włos z głowy. Sorry, ale śmierć przybysza z Kryptona nie może przecież nastąpić przez przypadkowe nadepnięcie przez wielkiego jaszczura. Przez sceny walki przelatywałem jak błyskawica przez letnie niebo, więc grubawy albumik skończył się szybciej, niż się spodziewałem.


No i jak to zwykle bywa przy nagromadzeniu tylu postaci — czasu antenowego dla każdego jest mało. Swoje cenne sekundy wykorzystują Supergirl i Kapitan Marvel — czyli Shazam (i przy okazji uświadomiłem sobie, że powinienem w końcu sięgnąć po jakiś solowy komiks z tą postacią, bo chyba żadnego nie czytałem). Batman oczywiście ma plan i go konsekwentnie realizuje. Na planszach przewija się też cała reszta: szybsi i wolniejsi, więksi i mniejsi. Pojawia się Nightwing, choć raczej żadnego wątku nie przejmuje. Za to bardzo ciekawie wypada Jason Todd jako Red Hood — przynajmniej do momentu, gdy po lewym sierpowym wypada za kadr… i już tam zostaje.
Na koniec: okładki i… tyle
Dodatki? Raczej biednie. W środku znajdziemy tylko galerię okładek alternatywnych. Ale hej — lepsze to niż kolejny zestaw szkiców czy wycinków scenariusza. Tym bardziej, że swoje wersje dorzucili tacy artyści jak Jock, Dan Mora, Daniel Warren Johnson czy Whilce Portacio. Kilka grafik naprawdę robi wrażenie. I to by było na tyle. Wielkie potwory, wielkie zagrożenie, wielkie zamieszanie… po którym po chwili nie zostaje żaden ślad.
Scenarzysta: Brian Buccellato
Ilustrator: Christian Duce
Tłumacz: Marek Starosta
Wydawca: Egmont
Seria: Liga Sprawiedliwości, Godzilla, Kong
Format: 17.0×26.0cm
Liczba stron: 264
Oprawa: Twarda
Druk: kolor
Papier: kredowy
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










