Hej Djo!

Kojarzycie Marzenę Sowę, zwaną inaczej Marzi? Swoimi wielkimi oczami zapraszała z okładki do wspomnień o szarym, smutnym komunizmie. O tym samym, o którym jeszcze co poniektórzy melancholijnie wzdychają pobrzękując „kiedyś to było”. Ech, no niemniej Egmont wydał właśnie „Hej Djo!”, nowy komiks tej polskiej autorki, współtworzony Geoffreyem Delinte. Niby o Polsce poczytać fajnie, zwłaszcza tej z dzieciństwa, ale nie po to przeszliśmy transformację i zassaliśmy kultury ze zgniłego zachodu, aby nadal tkwić w pustych półkach i bezsensownych kolejkach.

Hej Djo

Ojciec i syn w trasie

„Hej Djo!” to opowieść, w której wyruszamy na zachód i to po drogach. Po filmowym otwarciu, irytującym wyprzedzaniu i szybkiej zmianie punktu widzenia, wsiadamy do szoferki ciężarówki, czy tam ciągnika siodłowego. Chyba wiecie, o co chodzi. Przed czytelnikiem otwiera się szlak. Pełen betonu i stali, robiących wrażenie portów, czy chłodnych magazynów, ale wystarczy na chwilę się zatrzymać, aby dostrzec piękno mijanej natury. Podczas postojów zawiązują się relacje i to takie, które naprawdę mają znaczenie i nie rozwiązują się przy byle problemach.

Hej Djo

Djo niedługo skończy czternaście lat, w jego życiu wiele się zmienia, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Na świecznik wskakuje jego relacja z ojcem. Ta wakacyjna podróż ma być remedium na gasnącą relację, brak tematów do poruszenia, gdy pozostają sami, czy brak zrozumienia. To właśnie w tym okresie ojciec zaczyna się jawić jako skostniały relikt przeszłości, który nic nie rozumie, a nastoletni syn nadal dla ojca jest dzieckiem, które może kiedyś zrozumie, co to znaczy być dorosłym, choć już wiele się dla niego zmieniło.

Komiks drogi i refleksji

Serce tego komiksu bije z początku ospale, wręcz niechętnie. I oczywiście nie jest to tylko dosłowny komiks drogi, bo dzieje się na autostradach i parkingach. Bohaterowie poznają się i zmieniają. Zobaczyć ojca w trudnych sytuacjach czy nawet podczas pracy to cenna wiedza i obserwacja. A to przez obserwację najwięcej się uczymy. Uderza prosta refleksja, że nic nie jest stałe, ciągle się zmienia, a próby uchwycenia chwili są niezwykle cenne. Za to z góry osądzenie i branie czegoś za pewnik przynosi zazwyczaj kłopoty i wywołuje nieporozumienia. Dochodzi do paradoksalnych sytuacji, że łatwiej porozumieć się z nieznajomym niż z człowiekiem, którego zna się od urodzenia.

Hej Djo

„Hej Djo” zawiera deko przygody i akcji, ale to obyczajowe treści wciągają jako pierwsze i podtrzymują zainteresowanie aż do samego końca. Nie trudno utożsamić się po jednej czy po drugiej stronie konfliktu, bo relację ojcowską przepracowałem z obu stron i prawdopodobnie jest to komiks bardziej dla tych, którzy zapomnieli już trochę, jak to jest być dorastającym chłopakiem. No i relacja z ojcem to tylko początek, bo następują obserwacje świata i zawiązują się przyjaźnie, a chłopaka czeka nawet zauroczenie. Bardzo skomplikowane. Bardzo!

Kreska, kadrowanie i komiksowe smaczki

Geoffrey Delinte, w przeciwieństwie do Sylvaina Savoii, z którym autorka współpracowała przy „Marzi”, kreśli swoje ilustracje bardzo cienkim obrysem. W związku z tym „Hej Djo!” to komiks z bardzo lekkimi, przewiewnymi planszami. Mimo że akcja dzieje się w szoferce i to w samym środku lata, a André nie jest zwolennikiem klimatyzacji. Oczywiście czasem rysownik musi się nakreskować czy nakropeczkować, aby wypełnić planszę.

Hej Djo

Delinte używa czasem gofrownicy, ale potrafi też w inne kadrowanie. Największe wrażenie zrobiły na mnie panoramiczne ujęcia ze zbliżeniem na twarz chłopaka w chwili, gdy rozpacz rozdzierała jego serce. Nie brakuje też całostronicowych ilustracji. Nocny pościg ciężarówek pod purpurowym niebem jednocześnie przyśpiesza puls i uspokaja.

W środku znajdziecie mnóstwo komiksowych smaczków. Od okładki „Marzi” zaczynając, przez wskazówki dotyczące rysowania, po stwierdzenie, że „chcesz, żeby cię traktować jak dorosłego, a czytasz komiksy”. Umila to już przyjemną lekturę i wywołuje dodatkowe uśmiechy, nawet gdy są to zabiegi autoironiczne.

Dojrzała opowieść o dojrzewaniu

Chyba nie spodziewałem się po tym komiksie tak wiele. Bo o ile dwa tomy „Marzi” były dość przyjemne, tak „Hej Djo!” to już jazda innego kalibru. Rozkręcona i zachwycająca. Mająca coś do powiedzenia i skłaniająca do refleksji.

Scenarzysta: Marzena Sowa

Ilustrator: Geoffrey Delinte

Przekład: Enrest Kacperski

Wydawca: Egmont

Liczba stron: 168

Oprawa: twarda

Druk: kolor

Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo

Share This: