Łukasz Bałut jest stawiającym swoje pierwsze kroki artystą komiksowym. Jego debiutancki album, Imperator, wywołuje raczej skrajne reakcje, na zasadzie „kochasz albo nienawidzisz”, o czym z resztą przeczytacie niżej. Zachęcam do przejrzenia profili Łukasza na Facebooku oraz Instagramie i do przeczytania mojej recenzji.
Rozmawiałem nieco z Łukaszem, trochę na żywo, trochę online, co zaowocowało tymże wywiadem. Miłej lektury!
Kondej: Jeżeli miałbyś w kilku słowach przedstawić się czytelnikom swojego komiksu, to co chciałbyś, żeby o Tobie wiedzieli? Kim jest Łukasz Bałut?
Łukasz Bałut: Z wykształcenia jestem architektem, ale właśnie staram się być autorem. Od wielu lat fascynuje mnie zjawisko opowiadania historii, niezależnie, czy jest to komiks, fotografia, film, czy jakakolwiek inna forma. Czy jest to komedia, czy reportaż. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego niektóre z nich mi się podobają, poruszają, a inne nie. Co autorzy chcą mi powiedzieć? Dlaczego zdecydowali się w ogóle to zrobić i dlaczego wybrali taką a nie inną formę? Rozważania te popchnęły mnie do szukania własnej drogi w tym całym opowiadaniu historii. Teraz zaczynam urzeczywistniać swoje wnioski z tych przemyśleń.
Łukasz Bałut: Nie zostałem więc komiksiarzem na 100%, bo zbyt wiele jest interesujących mediów.
K: Ty i komiks. Jak wygląda Twoja relacja z komiksem, jak długo się znacie, co w nim lubisz, czego szukasz?
Łukasz Bałut: Początki były dość tradycyjne, czyli Tytus, Kajko i Kokosz, pożyczane od kolegów Asterix’y. Potem wpadł mi w ręce Yans Rosińskiego i dowiedziałem się, że w komiksie może być więcej. Kamieniem milowym był samodzielnie kupiony komiks Wieczna Wojna Haldemana i Marvano. W tamtym momencie nie byłem kompletnie świadom, co za chwilę znajdzie się w moich rękach, ale strona po stronie odkrywałem nowy świat. Okazało się, że komiks może traktować o sprawach poważnych. Potem przyszła kolej na Rorka autorstwa Andreasa i świat historii niedosłownych. Mówienie o ludzkiej naturze w sposób niebezpośredni, wymagający od czytelnika zastanowienia i wniknięcia w świat bohaterów nie tylko przez bierne odbieranie, ale także uczestniczenia w przygodach, odczuwania tego, co oni. Później moje zainteresowania wkroczyły bardziej w świat filmu, literatury i architektury. Doświadczenia te pozwoliły mi dostrzec, że tak naprawdę niezależnie od formy, jaką się posługujemy, najważniejsza jest treść, jaką chcemy przekazać. Nie zostałem więc komiksiarzem na 100%, bo zbyt wiele jest interesujących mediów.
W komiksie szukam tego, co w każdej innej formie artystycznej, czyli pytań, jakie autor chce zadać czytelnikowi i sugestii co do jego propozycji odpowiedzi na nie. Bardzo doceniam i staram się analizować warsztat rysowników. Lubię kiedy plansze są dogłębnie przemyślane, kiedy kadry i mistrzostwo rysunku wzbudzają we mnie uczucie, że trzymam w ręku nie tylko coś pięknego, ale i ważnego.
K: Jacy twórcy komiksowi są dla Ciebie ważni i dlaczego?
Łukasz Bałut: Najważniejsi są ci, o których już wspomniałem (Papcio Chmiel, Goscinny, Uderzo, Rosiński, Haldeman, Marvano, Andreas – przyp. red.), ponieważ nie tylko są wspaniałą inspiracją, ale także w jakimś stopniu ich dzieła zmieniły moje życie. Lektura ich komiksów pozwala obcować z dobrymi wzorcami estetycznymi, ale jednocześnie sprowokowała mnie do głębszych przemyśleń o naturze człowieka, świata. Dodatkowo ostatnio trochę powracam, a trochę odkrywam na nowo Moebuisa, ponieważ jego warsztat uważam za mistrzowski, a natura tworzonych przez niego historii jest mi bardzo bliska. Surrealizm i zagubienie bohaterów to wbrew pozorom elementy naszego codziennego życia i uważam, że dzięki takim dziełom łatwiej jest sobie z nim radzić.
K: Jesteś w stanie wskazać swój ulubiony komiks?
Łukasz Bałut: Przez wiele lat był to Rork Andreasa ze względu na tajemniczy świat, który funkcjonuje tuż obok naszego prawdziwego. Ta bliskość niesamowitych zdarzeń zawsze mnie pociągała. Teraz jest mi ciężej wskazać jeden komiks najlepszy, głównie dlatego, że oprócz samej treści, szukam w nich inspiracji twórczej, podpatruję techniki rysowania, analizuję sposób prowadzenia historii, kadrowania. Każdy dobry komiks posiada dobre wzorce w tych zakresach, ale wyzwaniem dla mnie jest teraz aby znaleźć te, które pomogą mi podczas tworzenia własnych opowieści. Zatem ostatnimi czasy zaczytuję się i wpatruję z uwagą w dzieła Moebiusa, Wieczną Wojnę i Valeriana.
Łukasz Bałut: Imperator przez kilka lat kurzył się w szufladzie.
K: Jak wyglądał proces twórczy Imperatora, przekrojowo, od narodzin pomysłu do wydrukowania kopii, które teraz można kupić?
Łukasz Bałut: To długa historia, ponieważ cały proces pochłoną parę ładnych lat pracy, ale spróbuję odpowiedzieć najkrócej jak się da, hehe.
Pierwowzorem, pełniącym rolę scenariusza dla komiksu, jest sztuka, którą napisałem w ramach eksperymentu. Chciałem sprawdzić, czy dobrze będę się w tym czuł. Historia przedstawiona w sztuce do dziś dzień jest mi bliska i cały czas ją lubię, co nie zawsze się zdarza, kiedy czytamy własne twory z minionych lat. Szybko jednak zorientowałem się, że technicznie nie dźwignąłem tematu. Historia potrzebowała innego medium, ale wtedy nie wiedziałem jeszcze jakiego. Imperator przez kilka lat kurzył się w szufladzie. Potem pomyślałem o stworzeniu komiksu na podstawie zupełnie innego scenariusza. Ten wymyśliłem zainspirowany lekturami Stanisława Lema, Jacka Dukaja i osiedlem bloków Ostrobramska w Warszawie. Ta futurystyczna opowieść wyszła mi jednak długa i skomplikowana, bałem się więc, że znów bez solidnego przygotowania nie poradzę sobie z wybranym medium. Postanowiłem na warsztat wziąć Imperatora, jako wprawkę, albo bardziej trening przed tym wielkim wyzwaniem. Nie wiedziałem ile czasu mi to zajmie i z pewnością nie zakładałem, że aż siedem lat, które w efekcie wybiło na końcu drogi. Ta ogromna ilość czasu nie wynika jednak z trudności, jakie przysporzyła mi praca nad komiksem, ale życia, które toczyło się wraz ze mną. Pracując w zawodzie architekta, zakładając rodzinę, wychowując małe dzieci, zdarzało się, że odkładałem pracę nad komiksem na rok, czasem na dwa. Pozostałe dostępne chwile wyrywałem wieczorami, co po całych dniach zmagań pozwalało mi na półtorej, dwie godziny należytego skupienia i władzy nad kreską.
Mogę jeszcze dodać, że nie wiedząc na początku, czy podołam całą fabułę zmieścić na założonej liczbie 46 stron, naszkicowałem cały komiks ołówkiem na kartkach A4, co zajęło pierwszy rok. Kartki te powiększone do A3, posłużyły mi później jako podrysy dla plansz w tuszu. Korzystałem wtedy z podświetlanego stołu, który zbudował dla mnie specjalnie do tego celu mój ojciec, za co mu niezmiernie dziękuję. Trochę sklejki, świetlówka, matowa szybka i parę zawiasów, żeby dało się złożyć. Mój ojciec to człowiek, który mówi, że jak odpoczywa, to bardziej się męczy, niż jak pracuje. Kiedy ten etap wreszcie dobiegł końca, przyszła pora na skanowanie i wpisywanie tekstu. Tekst rozłożyłem na odpowiednie kadry podczas pracy w ołówku, także musiałem go jedynie wkleić. Ze względu na czarnobiały charakter komiksu, obróbkę w komputerze ograniczyłem praktycznie do ustawiania odpowiedniego rozmiaru plansz, rozdzielczości i składania w prawdziwy komiks. Nad tym ostatnim pracowałem wzorując się na wydaniach ulubionych komiksów. Na internetowej platformie, służącej do wydań typu selfpublish, wyprodukowałem kilka sztuk, aby móc pokazać niejako skończony produkt potencjalnym wydawcom i rozdać najbliższym, trzymającym kciuki. Wydawcy nie zainteresowali się jednak moją pracą. Już wtedy miałem sygnały, że mój komiks nie jest rzeczą łatwą w interpretacji i otrzymuje skrajne opinie. Najbardziej wyraziście odebrałem to biorąc udział w konkursie organizowanym dla debiutantów przez komiksowy festiwal w Łodzi, gdzie kilkunastu sędziów podzieliło się skrajnymi ocenami Imperatora. Praktycznie nie było ocen średnich. Tę kontrowersję wziąłem za dobrą monetę i postanowiłem wydać komiks własnym sumptem. Nie mając jednak na ten cel zbyt wielu środków, badałem możliwości wydruku. Po roku odkładania, czekania na nienadchodzące premie, przyszedł czas pandemii i chwila czasu na opracowanie planu wydawniczego. Z myślą o wstawianiu do księgarni uzyskałem numer ISBN i skupiłem się bardziej na złożeniu komiksu w całość, aby stał się produktem jak najbardziej profesjonalnym.
Nie uniknąłem, rzecz jasna, wpadek. Największą z nich jest spora ilość przeoczonych literówek w tekście. Komputer bowiem nie jest idealną maszyną i nie zrobi za nas wszystkiego, a nie posiadając działu redakcji i korekty, posiłkowałem się głównie rodziną, oraz wysilałem swoje wątłe umiejętności w tym zakresie. W końcu produkt został złożony, drukarnia wybrana (głównie ze względu na rodzaj oferty i wynegocjowaną cenę). Moim planem biznesowym, w głównej mierze, stała się sprzedaż w internecie, z jednoczesnym nawiązywaniem kontaktów z księgarniami i sprawdzaniem jak to się robi. Tak naprawdę cały czas jestem w procesie nauki tego wszystkiego. Trochę nieoczekiwanie dla mnie, stałem się twórcą, wydawcą i sprzedawcą Imperatora. Próbuję po kilka sztuk zamieszczać w księgarniach, uczestniczyć w targach wydawniczych, produkować filmiki zachęcające do zapoznania się z komiksem, wrzucać informacje na media społecznościowe. Czasami w rozmowie ze znajomymi ktoś wyrazi chęć posiadania, więc nauczyłem się, że warto jest mieć kilka sztuk przy sobie. Zatem, mimo że przygoda z Imperatorem trwa już dość długo, ciągle toczy się naprzód i jeszcze się nie zakończyła.
Łukasz Bałut: Stałem się twórcą, wydawcą i sprzedawcą Imperatora.
K:Imperator to Twój debiut. Co było dla Ciebie najtrudniejsze w realizacji tego projektu?
Łukasz Bałut: Na pewno bardzo trudna była sama decyzja o rozpoczęciu pracy. Mam na myśli dzień, w którym wziąłem ołówek do ręki i postanowiłem, że to będzie pierwsza kreska. To było rzeczywiście jak skok na głęboką wodę, wiedząc, że nie umie się zbyt dobrze pływać. Zaczynając pracę, wiedziałem, że dam radę narysować całość, ale nie miałem pojęcia ile to będzie kosztowało wysiłku i ile jeszcze dodatkowych funkcji przyjdzie mi pełnić. Podejrzewałem jednak, tknięty przeczuciem, że będzie to ciężka praca.
K.: Co z kolei sprawiło Ci największą frajdę lub z czego masz największą satysfakcję na swojej dotychczasowej drodze jako autora komiksu?
Łukasz Bałut: Największą frajdę sprawiało mi, kiedy orientowałem się, że udało mi się w kadrze i tekście zamieścić to, co naprawdę chciałem. Że proces twórczy toczący się w mojej głowie, po wielu godzinach pracy nad planszą, dał pożądany efekt. Patrzyłem później przez długi czas na taką planszę i rozpierała mnie ogromna radość. Takie chwile dawały również ogromnie dużo siły na walkę z trudami dnia codziennego. Stres wywołany pracą na etacie stawał się mniej straszny, kiedy wiedziałem, że mogę stworzyć coś takiego jak ostatnia plansza do komiksu, nad którym pracuję.
Dużą przyjemność dało mi również trzymanie w rękach gotowego egzemplarza. Numer ISBN, kod paskowy, stopka, informacja, że jest to wydanie autorskie, dedykacja dla żony, która nie dała mi odpuścić w chwilach zwątpienia, okładki, a pomiędzy cała reszta, która nie jest osobnymi kartkami, tylko w jednej całości i jest prawdziwym komiksem.
K: Jeżeli mógłbyś z Imperatorem zrobić coś inaczej, to, uzbrojony w obecne doświadczenia, coś byś zmienił?
Łukasz Bałut: Te wszystkie perypetie z Imperatorem to nieustanna nauka. Każdy etap był i ciągle jest spotkaniem z czymś nowym. Imperator nauczył mnie niektórych środków graficznego wyrazu, ale również obnażył bezlitośnie słabości. Z pewnością moją bolączką jest anatomia postaci, nad którą muszę nieustannie pracować. No i z pewnością teraz włożyłbym o wiele więcej wysiłku, aby przed ostatecznym puszczeniem do druku mieć pewność, że nie ma literówek.
K: Możesz zdradzić swoje twórcze plany na przyszłość?
Łukasz Bałut: Jasna sprawa. Zacząłem właśnie pracę nad tym komiksem, który miał być na początku, hehe. Tym zainspirowanym osiedlem bloków. Z większą pewnością zasiadłem teraz do rysowania, zmieniłem trochę stylistykę samego rysunku. Całą historię mam już mniej więcej podzieloną na plansze. Żywię nadzieję, że tym razem zajmie to mniej czasu. Szczególnie, że całość ma się składać z trzech części, a każda około pięćdziesięciu stron. Trzymajcie kciuki.
K: Polskie środowisko komiksowe jest dość wąskie i wielu czytelników próbuje swoich sił jako autorzy – masz dla nich jakieś rady?
Łukasz Bałut: Ciężko dawać mi rady w tej kwestii, ponieważ sam dopiero próbuję jakoś zaznaczyć swoją obecność na scenie komiksowej, ale jest coś, co pozwala mi nie porzucać swoich planów. W decyzji o ciągłej pracy lub wręcz wracaniu do niej, utrzymywało mnie to, że przez cały czas lubiłem i lubię do dziś historię, którą wymyśliłem. Wiem, że to, co chcę przekazać Imperatorem, jest ważne, przynajmniej dla mnie i nawet jeśli świat tego nie dostrzeże, jeśli spadną na mnie gromy druzgocącej krytyki, to i tak wiem, że się nie poddam, bo to, co chcę przekazać, warte jest wysiłku. Kto wie, może kiedyś znów będzie trzeba zmienić medium, może jeszcze będzie trzeba uważniej studiować prace mistrzów, może po prostu trzeba będzie bardziej się skupić i wysilić szare komórki, ale w końcu się uda.
Mówiąc krótko, myślę, że najlepsza rada na pierwsze dzieło to mocna wiara w siebie i w swoją historię. Każdy krok ku osiągnięciu celu nie wydaję się wtedy taki straszny, a bardzo często po wykonaniu go okazuje się, że był dość łatwy.
K:Imperator to cholernie trudny w interpretacji komiks. Jakieś wskazówki dla zdezorientowanych odbiorców?
Łukasz Bałut: Mogę zdradzić, że kluczem do czytania Imperatora jest uświadomienie sobie wieloznaczności rzeczy również w naszym świecie realnym. Chodzi o to, że człowiek wyrobił sobie niesamowitą zdolność oceniania wszystkiego w błyskawicznym tempie i co gorsza swoje oceny momentalnie uznaje za prawdę. Chciałem więc czytelnika zachęcić do zagłębienia się w wymyślony przeze mnie świat, aby dostrzec tam, że z początku określone reguły jakie nim rządzą, wcale nie muszą być jedyne, a kiedy wydaje nam się, że już odgadliśmy te kolejne, pojawiają się następne.
Na pierwszej warstwie interpretacyjnej mamy żądzę władzy, intrygi, zdrady, zwycięstwa i porażki w walce o nią. Na kolejnej powinniśmy zadać sobie pytanie dlaczego bohaterom przytrafiają się te rzeczy. Czy są to niezależne od nich wypadki losu, czy tez sami trochę pakują się w tarapaty. Kto pociąga za sznurki w tej ich grze o władzę.
Moim marzeniem jest, by czytelnik odnalazł w Imperatorze analogie do mechanizmów jakimi rządzi się nasz świat prawdziwy. To trzecia warstwa, która odnosi się już do osobistych przeżyć każdego odbiorcy z osobna, gdzie ja jako autor nie mam już wstępu, a gdzie ślad Imperatora będzie mógł pozostać na dłużej. Nie chodzi o patetyczność, jedynie o coś takiego jak ja przeżyłem, czytając w siódmej klasie podstawówki Wieczną Wojnę, czy Rorka.
K: Łukasz, dziękuję Ci za wyczerpujące odpowiedzi na moje pytania i sprawną współpracę w czasach pandemii!
Łukasz Bałut: Dzięki, trzymajcie się zdrowo i do następnego!