Lanfeust w kosmosie – recenzja
Lanfeust w kosmosie jest historią, którą można czytać bez znajomości wcześniejszych komiksów o wieśniaku-herosie. Wbrew intuicyjnym skojarzeniom z tytułem, opowieść nie jest typowym science fiction. Podróże międzygwiezdne to raczej pretekst do kreowania licznych fantastycznych światów, niż zabawa w space operę, którą można tu węszyć. Kawał dobrego, przygodowego komiksu frankofońskiego z mnóstwem komediowych akcentów.
Ich troje
Lanfeust w kosmosie jest kontynuacją przygód bohaterów, których można poznać w serii Lanfeust z Troy. Znajomość wcześniejszych opasłych tomiszczy jednak nie jest konieczna, bo wszystko staje się jasne dokładnie wtedy, kiedy powinno. Postacie są tak wyraziste, że wystarczy parę stron, aby wiedzieć o nich co trzeba, a kluczowe dla fabuły fakty są nienachalnie, acz skutecznie przypominane. Lanfeust jest niezbyt rozgarnientym chłopakiem z galaktycznej prowincji, który posiada ogromną magiczną moc, piekielnie zadziorną i seksowną ukochaną C’ixi oraz dozgonnie wiernego przyjaciela trolla Hebiusa, rubasznego twardziela nad twardziele. Przez dwa tomy polskiego wydania przewija się mnóstwo innych postaci, ale zasadniczo na tej trójce skupia się uwaga czynnika. Ze względu na dobitną aż jednoznaczność cech wspomnianego tria, Lanfeust w kosmosie mógłby być nieco mdły, ale to ostatnie określenie, jakie bym mu nadał. Siłą serii jest wataha różnobarwnych postaci wszelkich kosmicznych ras, o ekstremalnie różnych zwyczajach, przesądach, czy upodobaniach.
Kosmiczna menażeria
Lanfeust w kosmosie ma w sobie dużo komediowych elementów. Jest masa parodii i odwołań do kanonu popkultury, troll Hebius nieustannie generuje zabawne sytuacje, ale przede wszystkim mieszkańcy innych planet są przedstawiani wielokrotnie w celach humorystycznych. Fantastyczne, barwne rysunki znakomicie pasują do międzygwiezdnych opowieści. Kontrastujące ze sobą wizerunki robotów, półrobotów, olbrzymów, mutantów, gadów, płazów, bestii, gryzoni, owadów i wszelkich innych istot, jakie mogą Ci przyjść do głowy, rewelacyjnie pobudzają wyobraźnię. Ten komiks można dosłownie tylko oglądać, nie czytać, traktując go jak atlas kosmicznej fauny i flory, sprawdzi się w takiej roli znakomicie. Fabuła jest lekka i przyjemna, ale to, co dało mi największą frajdę, to wrażenie wspólnej z głównymi bohaterami eksploracji obcych światów. Zagubienie w nieznanych kulturach, bariery komunikacyjne, zaskakująca fizjonomia nowo poznanych sprzymierzeńców, niebezpieczne rytuały i tak dalej, i tak dalej… To naprawdę mocno wciąga. Część z egzotycznych miejsc oraz istot na pewno zapadnie Ci w pamięć na dłużej i będziesz żałować, że co niektórym nie poświęcono więcej uwagi.
Zgrzyty
Lanfeust w kosmosie to seria przygodowo-komediowa, tak bym to ujął. W dodatku zdecydowanie dla dorosłych, ze względu na mnóstwo odniesień do seksu, kadry z obnażonymi bohaterami i bezpardonową brutalność. O ile sam widok krwi działa podczas lektury otrzeźwiająco i słusznie zmywa z twarzy uśmiech pozostawiony przez żart na poprzedniej stronie, przypominając o ekstremalnych niebezpieczeństwach, o tyle sama brutalność często bywa nieco niesmaczna. Otóż główni bohaterowie są wzorcowo przyjacielscy, wierni i na pierwszy rzut oka wyglądają na ostoję wszelkich cnót, jak na głównych „dobrych” przystało. Nader często jednak zdarza im się wykazywać tak bezdusznym egoizmem i nieuzasadnionym okrucieństwem, że nie polubiłem ich do końca. Można też przyczepić się przesadnej i momentami aż nużącej sugestywności cech niektórych postaci, szczególnie nieokrzesania Hebiusa. Do tego antagoniści są w 90% komediowymi złoczyńcami, ciężko traktować ich poważnie, co niepotrzebnie zmniejsza napięcie podczas lektury.
Podsumowując, Lanfeust w kosmosie jest, mimo pewnych zgrzytów, świetną przygodówką, która wywoła mnóstwo uśmiechów, a nawet rechotów. Chylę czoła zarówno przed Arlestonem (scenariusz), jak i Tarquinem (rysunki) za moc kreatywności, oryginalność i zgrabne lawirowanie po meandrach znanych powszechnie popkulturowych motywów. Mam też przede wszystkim sporą ochotę na pozostałe Lanfeusty.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarzy recenzenckich.
Konrad