Ladies with Guns. Tom 4 – Red Dead Tarantino
Ladies powracają i z tego, co pamiętam, to tylko jeden z tomów nie wpadł mi w ręce w październiku. „Ladies with Guns. Tom 4” to bezpośrednia kontynuacja losów szczególnych kobiet, które zdobyły już sławę, czy może niesławę, na Dzikim Zachodzie. Co je czeka? Ano kolejne wydarzenia godne scenariusza Quentina Tarantino.


Co w artykule?
Nowy cykl, nowe życie
Damskie komando zostaje przedstawione w tym tomie następująco: „Dwie czarnoskóre, jedna czerwonoskóra, jedna ruda… i jednonoga staruszka”. Kobiety górą, jak to było choćby w „Death Proof”. Niemniej „Ladies with Guns. Tom 4” najbliżej do „Nienawistnej ósemki”, zwłaszcza kameralnym początkiem rozgrywającym się w osamotnionej chatce, która wydaje się kuszącym schronieniem, zwłaszcza że na zewnątrz panuje zima. Bardzo filmowy początek, w którym nawet najmniejsze odgłosy są bardzo głośne, a pierwsze słowa padają dopiero na dziesiątej stronie.


Dopisek autora sugeruje, że „Ladies with Guns. Tom 4” zaczyna drugi cykl serii. W sumie to nie ma żadnego znaczenia. Każdy z tomów ma wiele do zaoferowania z osobna, ale nadal losy kobiecego komanda są liniowe. No ale jest to trochę nowy początek, bo już na samym początku następują narodziny. A że są huczne, bo dochodzi do strzelaniny, nowe życie jest zagrożone. Sytuacja zostaje szybko opanowana, ale niebezpieczeństwo nie jest zażegnane. Zostaje uruchomiony zegar, a sytuację może odwrócić tylko chirurg znajdujący się daleko. Trzeba do niego jechać pociągiem.
Red Dead Tarantino
Oprócz tego, że mógłby to być kolejny western Tarantino, fabuła tego odcinka nadawałaby się też na misję w „Red Dead Redemption”. Zresztą jeden z kadrów nieśmiało sugeruje perspektywę pierwszej osoby, tak jakby czytelnik, trzymając w jednej ręce broń, drugą otwierał drzwi, jak to w strzelankach bywa. No i przecież w RDR strzelanin jest od groma, a czasami złapać też trzeba pociąg. Oczami wyobraźni już widzę szybką jazdę powozem, aby dogonić rozpędzające się wagony.


Na osobne wspomnienie zasługuje sekwencja, w której wyprowadzona jest retrospekcja jednej z Ladies, siłą wyrwanej z Afryki. Przewrócenie strony ma dużo impetu. Nie jest to co prawda przeskok równy kości zmieniającej się w statek kosmiczny w „Odysei kosmicznej” Kubricka, ale nadal dynamizm zdmuchuje czapkę, gdy wyrzucone w stronę otwartych drzwi dziecko zmienia się w worek złapany na niewolniczym statku.
W amerykańskim stylu
Dziki Zachód to nie przelewki, ale dziewczyny radzą sobie całkiem nieźle. Fakt, że wpadają w kłopoty i są poszukiwane, wynika głównie z tego, że świat jest sformatowany pod mężczyzn. Niemniej pada mocno ironiczne stwierdzenie, przy którym nie sposób się nie uśmiechnąć: dobrze, że to dziecko to chłopak, to w końcu nam ktoś powie, co mamy robić. Ha! No naprawdę, wystarczy się rozejrzeć, aby zobaczyć, że nie trzeba.


Właściwie graficznie jest to komiks zrobiony po amerykańsku i w mniejszym rozmiarze spokojnie by sobie poradził, ale w powiększonym formacie wygląda dobrze. Kolejny tom ląduje na mojej półce i niewiele komiksów jest wyższych od tego. Co prawda tu raczej chodzi o akcję, ale zdarzają się duże ilustracje, nawet dwustronicowe. A że widoki z nieposkromionego Dzikiego Zachodu potrafią zachwycać, to jest na co popatrzeć.
„Ladies with Guns. Tom 4” zawiera zamkniętą fabułę, którą czyta się na wciągniętym powietrzu. Akcja gna do przodu niczym rozpędzony pociąg, a po hamulec nikt nie sięga, bo zwyczajnie nie ma na to czasu. Kryzys zostaje zażegnany, ale rozwiązanie jest nieco przewrotne. Tak to jest z planami. Często zdarza się, że rozwiązanie leży gdzie indziej albo nijak nie można zrealizować tego, co się kiedyś zamierzyło. Świetny tom, jeśli lubicie westerny i/lub Tarantino, to gorąco polecam.
Scenarzysta: Olivier Bocquet
Ilustrator: Anlor
Kolory: Elvire de Cock
Tłumacz: Jakub Syty
Wydawca: Non Stop Comics
Seria: Ladies with Guns
Format: 235×310 mm
Liczba stron: 64
Oprawa: Twarda
Druk: kolor
Papier: kredowy
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo










