Moon Knight Z martwych (powstaną) recenzj(e)

W zeszłym roku postanowiłem nie czytać współczesnych komiksów Marvela, na poczet przeczytania wszystkiego od samego początku. Mimo że przetransportowałem się już z ’39 do ’43 (a może właśnie przez to wolne tempo), postanowiłem zrobić wyjątek dla serii Moon Knight, wydawanej przez Egmont, a oryginalnie będącej częścią restartu Marvel Now! Co ciekawe, seria była na celowniku Wydawnictwa Fantasmagorie i w ankiecie na następny tytuł uplasowała się niedaleko za Archim, ale o tym jak najwięcej osób pragnie zapomnieć. Seria określana jest w chronologii jako Moon Knight vol.7, a więc szerokim łukiem ominięto dotychczasowe wydarzenia. Ma to oczywiście swoje konsekwencje przy lekturze, bo trudno zrozumieć cztero-aspektową egzystencję bohatera. Nie wiadomo też o co chodzi z kłótnią między Moon Knightem a Spiderem, Kapitanem i Wolverinem. Do tej pory Egmont wydał dwa tomy zbiorcze z vol.7, które wchłonąłem przed chwilą po dwa razy (dla pewności).

Moon Knight

Otóż, są to koła

Dwa pierwsze tomy zachodzą na siebie i tworzą zbiory wspólne. Mimo to, różnic jest mnóstwoa. Na pewno wspólną cechą jest poziom historii i niesamowita lekkość narracji, choć środki użyte przez kreatywne duety są zgoła inne. Już same tytuły igrają z czytelnikiem bo jedynka to Z martwych, a dwójka Z martwych powstaną. No tak, mówiłem o kołach zachodzących na siebie, a księżyc widoczny jest jako koło, no, przynajmniej raz w miesiącu. Między tomami nastąpiła kompletna zmiana za sterami. Dwójkę Ellis/Shalvey zastąpiła inna para Wood/Smallwood (btw. pięknie dobrani, prawda?). Spróbuję niżej porównać warsztaty obydwu zespołów. K, księżyc wschodzi, ale tylko część widoczna jest z Ziemi. Jak sobie panowie poradzili, aby wyjaśnienie zaułków nie stało na drodze opowiadania historii? O tym poniżej.

Moon Knight Z martwych (powstaną)

Ellis postanowił opowiadać epizody, i tak, każdy z sześciu jego zeszytów opowiada o czymś innym. Fakt ten na momencie przywodzi mi filmy Tarantino, który często miast opowiadać dłuższą historię, bawi się, przekręca, opowiada nie po kolei. Czasem cofa się, aby wyłowić mały szczegół, z którego wyciska dodatkową przygodę. Zrobię tu mały przytyk wszystkim malkontentom, którzy uważają, że Marvel tworzy komiksy tylko dla pryszczatych gimnazjalistów. To ambitny Czerwony Kieślowskiego przegrał z popkulturową papką, filmem, który genialnie bawi się filmową konwencją i który stał się jednym z najbardziej wpływowych filmów ostatnich dekad. Mimo że Z martwych rewolucji nie czyni, mimo że nie jest ambitnym dramatem, to jest komiksem, do którego będę wracał. A epizod z grzybiczymi snami pozostanie mi długo w pamięci.

Moon Knight

Wood zbiera okruch po Ellisie i rozpisuje z niego perypetie na sześć zeszytów, w związku z czym Z martwych powstaną ma dużo bardziej liniowy charakter. Osią wydarzeń jest utrata względów egipskiego bóstwa przez głównego bohatera, Marca Spectora, czy, jak ktoś woli, zanik jego superbohaterskich mocy. Zdaje się, że nic nowego., Mimo to, mieszanka stylów ekonomiczno-politycznego ze stylem „od zera do bohatera” wychodzi doskonale, a samą historię czyta się z zapartym tchem. Tu Wood czuje się doskonale i razem z małym podróżują z ulic Nowego Jorku, do Egiptu i dalej w głąb Afryki. Docierają do jądra egzystencji bohatera. Czy Marc Spector pozostanie Moon Knightem? Jak zapewne sądzicie, tak i ja nie miałem wątpliwości, że tak. Choć przy samej lekturze drugiego tomu nie ma się już takiej pewności. Moon Knight nie jest serią z głównych serii Marvela, raczej zalega obrzeża. Wydarzyć może się więc dosłownie wszystko.

Księżycowe oblicze

Obie ekipy wplotły pomiędzy dynamiczne, pełne ulicznej walki strony kilka rewelacyjnych, by nie powiedzieć – rewolucyjnych kadrów. Najprościej byłoby to po prostu zobaczyć, ale postaram się wam to opisać. Ellis z Shalveyem podzielili stronę na osiem, z czego każde z okienek zostało zarezerwowane dla jednej z ofiar wendety. Na kolejnych stronach dostajemy migawkę z wydarzeniem, a okienka wygaszane są z czasem osiągnięcia zemsty. Cudo, mistrzostwo narracji. Wood ze Smallwoodem często rozbijają stronę na małe kadry, zwracając uwagę, lub przyśpieszając tempo akcji. Na uwagę uznanie zasługuje zeszyt, w którym narracjaę prowadzona jest przez filmiki z telefonu, dronów, czy z telewizji przemysłowej. Internet jest wszędzie, wszędobylskie oko patrzy. Pomysł nie jest oryginalny, bo korzenie sięgają Millera i jego narracji telewizyjnej, później wykorzystywanej przez McFarlana.

Moon Knight

Moon Knight, jakiego można poznać po tych dwóch komiksach, to na pewno nie kryształowy wojownik walczący w sprawie idei. Dość ma problemów ze swoją skomplikowaną osobowością, egzystującą na czterech poziomach, dlatego działa w pojedynkę. Misję prowadzi otwarcie, ubrany w biel. Tak, aby widać było go z daleka. Nie pcha się też w planetarne konflikty. N, na ulicy, w brudnych zaułkach jest wystarczająco roboty. Wyglądajcie za nim, bo to nie koniec spektaklu. Trzecia tom został zapowiedziany na październik, oczywiście za sterami już inna ekipa. Jeśli tak jak ja, nie możecie już się doczekać, to 27 lipca wieczorem patrzcie na niebo. Patrzcie na księżyc, a z głośników niech gra Great Gig in the Sky.

Sylwester

Dziękuje Wydawnictwu Egmont za egzemplarze do recenzji.

Share This: