Rękawica nieskończoności

Rękawica nieskończoności - okładka komiksu

Do nadejścia Thanosa i całego zamieszania z kamieniami nieskończoności cały świat był przygotowywany w filmowym uniwersum Marvela już od długich lat. W zasadzie już po pierwszej kinowej przygodzie z Avengersami miłośnicy Marvela doskonale wiedzieli, co się świeci. Pojawienie się Thanosa w scenach po napisach mogło oznaczać tylko jedno. I tak po 6 długich latach, w kwietniu 2018 fani komików ze stajni Domu Pomysłów mogli emocjonować się zakrojoną na wielką skalę wojną z największym złodupcem wydawnictwa w roli głównej. Mając powyższe na uwadze, zastanawiający jest fakt, że komiks, będący inspiracją dla filmowców – „Rękawica nieskończoności”,pojawił się na naszym rynku dopiero 8 miesięcy po premierze filmu.

Jak to się mówi – lepiej późno, niż wcale – ale, czy w tym przypadku stare przysłowie się sprawdza? Moim zdaniem nie. Dlaczego? Za chwilę się przekonacie.

Rękawica nieskończoności

Album, który chce Wam dziś przedstawić, to piękne wydanie zbiorcze komiksów pierwotnie publikowanych przez Marvela w seriach Thanos Quest #1-2 oraz Infinity Gauntlet #1-6. Polski wydawca (Egmont – przyp. red.) zebrał opowieść w jeden tom o nazwie Rękawica Nieskończoności. Jak przeczytaliście we wstępie, album ten jest bezpośrednią inspiracją dla filmowców kręcących hit kinowy, zwieńczający całe filmowe uniwersum Marvela – Avengers – Wojna bez granic.

Jim Starlin przygotował opowieść, która idealnie pasuje do sztampowego marvelowskiego schematu. Pojawia się nieopisane zagrożenie dla życia na Ziemi, w kosmosie, czy, jak w tym przypadku, całym wszechświecie, a nasi ulubieni bohaterowie muszą stawić mu czoła. Różnicą pomiędzy wszystkimi historiami w zasadzie jest tylko skala zagrożenia, a opisywany przeze mnie komiks to opowieść o szczycie tejże skali.

Thanos – wielki, niebieski i zły jak filmy Patryka Vegi tytan, po uszy zakochany bez wzajemności w Śmierci, próbuje zaskarbić sobie jej uczucia. W tym celu przyrzeka jej pozbawić życia połowę istot w całym wszechświecie. Nie ma co, jest rozmach. Zadanie nie jest łatwe, więc nasz czarny charakter potrzebuje pozyskać moc, dzięki której będzie w stanie sprostać wyzwaniu. Ku temu potrzebne będą mu kamienie nieskończoności. I tutaj właśnie zaczynają się problemy tej opowieści.

Rękawica nieskończoności niewykorzystanego potencjału

Niestety scenarzyście podczas pisania brakowało takiego rozmachu, jaki posiadał Thanos przy składaniu obietnic. Zdobycie nieskończonej mocy (po lekturze tego komiksu dostałem alergii na to określenie, mam wrażenie, że jest ono używane w komisie równie często co przecinek), czyli sześciu kamieni nieskończoności, było dla Thanosa łatwiejsze niż zabranie dziecku lizaka. Ówcześni posiadacze kamieni byli albo półgłówkami, albo idiotami tak naiwnymi, że aż żal się ich robiło podczas lektury. Starlin usilnie starał się ukazać Thanosa jako przebiegłego przeciwnika, który wszedł w posiadanie nieskończonej mocy (tak, to sformułowanie pojawi się jeszcze kilka razy) dzięki szczegółowym przygotowaniom, przebiegłości i inteligencji. Niestety efekt jest zupełnie odwrotny, to przeciwnicy tytana wyszli na idiotów. Historia przez to wydaje się z gruntu naiwna i banalna, nie ma za grosz polotu, ani niczego, co mogłoby Was zaskoczyć. A dalej wcale nie jest lepiej.

Spełniona obietnica

Snap – jedno przytknięcie palcami i połowa wszechświata przestaje istnieć. Tutaj pojawia się wątek, chyba jedyny, za który warto pochwalić ten komiks, ukazania dramatyzmu wydarzeń i wpływu działań Thanosa na cały wszechświat. Jego nieskończona moc (ostrzegałem) ma wpływ na wszystko i wszystkich w każdej rzeczywistości. Scenarzyście należy się pochwała za to, że poświęcił odpowiednią ilość miejsca w swojej opowieści dla ukazania tego, co się stało. Bądź co bądź, było to ludobójstwo na skalę całego wszechświata i te wydarzenia musiały pociągnąć za sobą kolejne skutki. Jednym z nich była kontrofensywa sił chcących przywrócić wcześniejszy stan rzeczy.

Na tym etapie kończy się opowieść, którą możecie kojarzyć z filmu i zaczyna się coś, co prawdopodobnie może posłużyć filmowcom za inspiracje przy pracy nad kolejną częścią Avengersów. Dlatego daruję Wam szczegółowy opis dalszych wydarzeń. Dodam jedynie, że możecie być pewni, że hasło „nieskończona moc” pojawiłoby się co najmniej jeszcze kilka razy.

Wielki rozmach, mały efekt

Moim problemem w tego typu historiach jest tendencja do upakowania możliwie jak największej ilości postaci tylko po to, żeby później pokazać je na okładce, celem przyciągnięcia fanów danego bohatera do konkretnego komiksu. Rękawica nieskończoności to typowy przykład takiego działania. Starlin wrzucił do opowieści wiele postaci, których rola była tak marginesowa, że można było ją zupełnie pominąć – przykładem może być choćby Wolverine i She-Hulk, których role ograniczyły się do zadania jednego ciosu.

Cały komiks niestety wieje dość poważną nudą i wrażeniem niewykorzystanego potencjału. Opowieść kreowana była od samego początku na bardzo wzniosłą, a przez ograniczenie najciekawszych wątków do minimum, wydają się one błahe i nic nieznaczące. Najpoważniejszym zarzutem do tej opowieści jest opisana wyżej łatwość, z jaką Thanos zdobył nieskończoną moc (to nie już koniec, obiecuję). Dużo lepiej i ciekawiej poradzili sobie z tym wątkiem filmowcy, którzy starania Thanosa rozciągnęli na kilka filmów, z których każdy sam w sobie był ciekawy i przepełniony dramatyzmem.

Marvelowski constans

Jedyne, na co nie narzekam, to strona graficzna komiksu. Jak dla mnie jest to jeden z klasycznych przykładów solidnego rzemiosła, charakterystycznego dla tamtego okresu w historii wydawnictwa. Ron Lim i George Perez wykonali kawał dobrej roboty. Na szczególną uwagę zasługują wizje różnych warstw rzeczywistości, ukazanie chaosu, czy Wieczności. Co prawda, niekiedy mogą przeszkadzać nieudane eksperymenty w kadrowaniu, ale nie jest to częsty problem, więc nie rzutuje on zbytnio na ocenę pracy rysowników.

Wartość nieskończoności

Rękawica nieskończoności to komiks, który pomimo wszystkich swoich wad warto znać. Jednak należy tutaj zdecydowanie podkreślić, że największą wartością tego albumu jest fakt, że stanowi on materiał źródłowy dla podstawy, na której budowane było całe dotychczasowe kinowe uniwersum Marvela, którego zwieńczeniem był film Avengers – Wojna bez granic. Krótko mówiąc, jeśli nie jesteś znawcą komiksów, któremu po prostu wypada znać pewne historie, albo totalnym fanboyem Marvela, możesz spokojnie pominąć tę pozycję na swojej liście zakupów.

Paweł Warowny

Share This: