Podobno najbardziej wymowną recenzją spektaklu teatralnego wystawianego na Broadwayu jest wyjście krytyka podczas trwania sztuki. Jeżeli zastosujemy tu analogię to najbardziej wymowną recenzją 78 tomu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela będzie fakt, że nie podołałem lekturze całości komiksu. The Incredible Hulk – Potwór na wolności to album składający się z klasycznych numerów – Tales of Astonish #101, The Incredible Hulk #102-108 oraz Annual #1.
Pomimo że cenię wartość historyczną jaką ma ten album, przedstawiona w nim historia i sama forma jej przedstawienia wynudziły mnie tak bardzo, że w połowie albumu odłożyłem go na bok. Kiedy spojrzałem na półkę, na której czekają dużo lepsze komiksy stwierdziłem, że nie będę się męczył klasyczną paplaniną, kiedy czekają na mnie takie albumy jak np. Fatale #3.
Część z Was może być zszokowana i obrażona tym, że śmiałem nazwać klasyczny komiks Marvela paplaniną. Cóż, każdy z Nas ma swoje sumienie i według niego ocenia komiksy jakie przeczytał i właśnie z powodu dbałości o czystość mojego sumienia nazywam rzeczy tak jak je widzę. 78 tom WKKM to idealny przykład na to jak kreowana była akcja w komiksach lat 60 minionego wieku. Całe mnóstwo chmurek, w których bohaterowie niekiedy prowadzili monolog opisując sami do siebie to co właśnie zrobili… Jeśli za lekturę tego komiksu wziąłby się ktoś kto z klasycznymi komiksami nie miał wcześniej do czynienia pomyślałby, że Hulk poza nieopisaną mocą i uderzeniem o mocy tysiąca kafarów otrzymał również solidną chorobę psychiczną. Nasz zielony wielkolud nawija sam do siebie jak opętany, zmienia decyzje pod wpływem „tajemniczych impulsów” i zmienia formę z Bruca Bannera w Hulka i na odwrót dokładnie wtedy kiedy pasuje to scenarzyście. O ile rozumiem, że scenarzysta ma całkowitą władzę nad tym co się dzieje w komiksie, o tyle wymagam od nich, aby choć w minimalnym stopniu zachowali oni jakąś ciągłość przyczynowo-skutkową. W tym tego nie ma, dla przykładu, Hulk na jednym kadrze stwierdza, że nie już sił i musi zwiewać, jednak dokładnie 4 kadry później przypomina sobie, że przecież jest tak waleczny, że nigdy nie ucieka. Sama ta sytuacja jest kuriozalna, a jeśli spojrzeć na to w perspektywie całego albumu, jest to po prostu idiotyczne ponieważ jak do tej pory zielony gigant uciekał w poszukiwaniu spokoju. Na szczęście we współczesnym komiksie scenarzyści tak kreują wydarzenia, że czytelnik może się przynajmniej domyślić co było motywacją postaci do jakiegoś działania. W przypadku Hulka jedyną motywacją jaką jestem w stanie sobie wyobrazić jest… zachcianka scenarzysty.
Zraziła mnie również duża niekonsekwencja scenarzysty, okazuje się bowiem, że potężny Hulk, który mógł stawić czoło całej armii trolli sczezł od jednego, krótkiego zaklęcia czarodziejki pomimo, że wcześniej wychodził cało z walki z Thorem i bez problemu oparł się druzgocącemu uderzeniu magicznego miecza Heimdala.
Niestety tego komiksu nie ratują również rysunki, oczywiście można złożyć to na karb oldschoolowej szkoły rysownia, jednak w tym albumie wyjątkowo raziły mnie brzydkie ujęcia na twarze bohaterów i brak tła w większości scen akcji. Co więcej, kiedy rysownik odpuszczał sobie szkicowanie tła wypełniał je losowo wybranymi kolorami. Np. podczas walki Hulka z Rhino na czterech następujących po sobie kadrach zamiast scenerii użyto czterech różnych kolorów wypełniających tło. Wystarczy też spojrzeć na samą okładkę albumu, żeby odnaleźć dość oczywistą wtopę rysownika. Lewa stopa Hulka ma tylko cztery palce.
Być może kiedyś, kiedy dopadnie mnie kryzys finansowy i nie będzie mnie stać na nowe pozycje lub natchnie mnie ochota na wspominanie staroci dam jeszcze szansę temu albumowi. Natomiast jeśli Wy nie zbieracie całej kolekcji tylko wybrane albumy to wydajcie te 39,99 na co innego tym bardziej, że nasz rynek ma do zaoferowania coraz więcej ciekawych pozycji.