Do filmowego uniwersum Marvela nie pałam wielką sympatią. Produkcje wchodzące w skład MCU zdają mi się być dość naiwne, a poboczne franczyzny (patrz: X-men czy Spider-man) mają w większości przypadków kiepsko dobraną obsadę i dedykowane są dla widza średnio inteligentnego. Stąd też wielkim zaskoczeniem były dla mnie ostatnie filmy – Age of Ultron i Ant-man, które wprawdzie nie powaliły na kolana, ale z pewnością zainteresowały i rozbawiły.
Po obejrzeniu całkiem niezłego Ultrona postanowiłam nadrobić zaległości i zabrać się za komiks. W przeciwieństwie do filmu, album Bendisa i Hitcha zwala z nóg i sprawia, że film staje się tylko mierną namiastką niesamowitej historii jednego z końców świata.
Sztuczna inteligencja stworzona przez dra Hanka Pyma zdobywa własną świadomość i dąży do zagłady ludzkości. Wielu bohaterów już poległo, jeszcze więcej musi położyć życie na szali. Koniec świata jest bliski, a szanse na ratunek niewielkie.
Złożona, wielowątkowa fabuła upleciona przez Bendisa trzyma w napięciu od pierwszego do ostatniego kadru. Mimo świadomości, że wszystko skończy się dobrze, kolejne wydarzenia zadziwią nawet najbardziej obytego czytelnika komiksów. Najpiękniejsze jest jednak to, że w tej historii występują wszyscy. Prawie wszyscy. Nie dość, że w zależności od czasoprzestrzeni odnajdziemy na planszach większość Avengersów, dołączają do nich Wolveriny (tak, to liczba mnoga, nie literówka!), Quake, Spider-man, Sue Storm i Nick Fury. A to tylko początek! Wydawać by się mogło, że od takiej ilości protagonistów może rozboleć głowa, jednak to tylko Marvel w najlepszej odsłonie. Interakcje między bohaterami są zrównoważone i wyważone, a akcja pozostaje wartka i dynamiczna.
Dostateczną ilość miejsca dla wszystkich zagwarantował rysownik Bryan Hitch. Gdyby nie jego przestrzenne i mądrze rozplanowane plansze, superbohaterowie zlaliby się w jednorodną maź. Artyście udało się jednak tak rozplanować herosów, że każdy z nich otrzymał odpowiednie pole do popisu. Pięknie zilustrowane amerykańskie miasta w obliczu apokalipsy są doskonale szczegółowe i do pewnego stopnia majestatyczne.
Age of Ultron to świetny album, niemniej jednak wzbudził we mnie odrazę do współczesnego sposobu tworzenia sztuki. Gdyby wytwórnie się dogadały, w filmie zatytułowanym Age of Ultron moglibyśmy zobaczyć wszystkich, którzy faktycznie w tym komiksowym evencie wystąpili. Niestety musimy zadowolić się tą namiastką historii, na która pozwalają prawnicy. Moje rozgoryczenie łagodzi jednak fakt, że w trakcie lektury udało mi się natrafić na wątki wykorzystane czy to w Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. czy Days of Future Past. Ciężko stwierdzić, czy producenci sugerowali się akurat tą historią, jednak polowanie na aluzje jest zawsze satysfakcjonujące.
Dziesięciozeszytowy crossover Age of Ultron z dumą stawiam na półce. Bardzo chętnie do niego wrócę.