Wolverine i Hulk to jedne z najbardziej znanych postaci w świecie Marvela. Niejednokrotnie mieli wpływ na bieg historii i brali udział w wielkich crossoverach, zmieniających obraz uniwersum. Sięgając po komiks Hulk/Wolverine – Sześć godzin miałam wielkie oczekiwania, które niestety nie zostały spełnione.
W wyniku nieprzewidywanym wydarzeń i niefortunnych zbiegów okoliczności Hulk i Wolverine spotykają się w kanadyjskiej dziczy i wspólnie muszą znaleźć sposób na uratowanie życia chłopca, którego ukąsił jadowity wąż. Zanim będą mogli w pełni poświęcić się temu zadaniu, muszą najpierw rozprawić się z narkotykowym gangiem oraz tajemniczym złoczyńcą, podążającym ich tropem.
Sześć godzin to czteroczęściowa opowieść. W pierwszym zeszycie śledzimy trzy pozornie niezwiązane ze sobą wątki, które w końcu splatają się we wspólną całość. Połączenie intryg jest przeprowadzone zgrabnie, jednakże bez wyraźnego wskazania przyczyn. Ot, w scenariuszu Bruce’a Jones’a wszystko dzieje się przypadkiem. Przypadkowy dzieciak wsiada do przypadkowego samolotu, do którego również przypadkiem trafiają rekiny narkotykowego światka i Bruce Banner, który najwyraźniej się ukrywa. Samolot rozbija się gdzieś w Kanadzie, a jedynymi pasażerami, którzy przeżyli są Kyle (chłopiec umierający od ukąszenia węża), Bruce, dealerzy i zaradna pilotka, która akurat wychowała się w okolicy i będzie w stanie bez kompasu i mapy trafić z powrotem do cywilizacji. Przypadkiem przebywający w Kanadzie Logan, wpada na ich trop. To zdecydowanie zbyt wiele zbiegów okoliczności jak na tak krótki komiks.
Trzeba jednak przyznać, że opowieść miała potencjał. Zastosowanie serialowej narracji do wprowadzenia trójstronnej fabuły zakończyłoby się sukcesem, gdyby tylko opisane zdarzenia były mniej przygodne lub zwyczajnie ciekawsze. Rysunki Scotta Kolinsa też nie wprawiają w zachwyt. Kanada nie wzrusza, a postaciom brakuje głębi. Co więcej, pastelowa kolorystyka przywodzi na myśl średniej jakości ilustracje do książek dla dzieci, niż sensacyjny wyścig z czasem. Na domiar złego okładka wydania zbiorczego i okładki poszczególnych zeszytów przedstawiają postaci wynaturzone nawet jak na mutanów.
Zakończenie mini serii też niewiele tłumaczy i sugeruje wręcz, że nic się nie stało. Najlepszym podsumowaniem komiksu będzie wzruszenie ramionami. Nie mam poczucia zmarnotrawionego czasu, bo aż tak złe to nie było. Mimo wszystko każdemu, kto ma wybór, polecam wszystkie inne wydania z przygodami Hulka i Wolverine’a.