Thor Gromowładny – #3 Przeklęty
Przeklęty ma w zasadzie szczęście, że jest częścią serii. Dlaczego? Ano dlatego, że jest to komiks słaby i gdyby nie fakt przynależności do serii wydawniczej, jego sprzedaż na pewno nie osiągnęłaby takich wyników. Jason Aaron po naprawdę ciekawym rozpoczęciu cyklu o Thorze Gromowładnym zaliczył dość poważny spadek formy. Trzeci album ma na koncie sporo grzechów, których nie sposób było dostrzec w Bogobójcy i Bożej bombie. Na początek scenarzysta serwuje nam kilka plansz ukazujących Thora podczas pobytu w Midgardzie. Zapowiada się całkiem fajnie i pomysłowo, krótkie migawki układają się w sensowną całość, a dialog z Jane Foster jest zwieńczeniem chwil spokoju.
Dalej jest już tylko gorzej, zarówno pod kątem fabuły, jak i scenariusza. Okazuje się bowiem, że Malekith, tytułowy Przeklęty, z pomocą kilku fanatyków wydostaje się ze swojego lodowego więzienia w domenie Heli. Jak na sztampowego badassa przystało, nie marnuje on czasu i od razu zaczyna siać ferment. Jako pierwsze zadanie obiera sobie ambitny cel: chce zjednoczyć wiecznie skłócone ze sobą plemiona mrocznych elfów. Oczywiście pod swoim światłym przywództwem. Jak można się domyślić, potężny czarnoksiężnik nie przebiera w środkach, co szybko zwraca na niego uwagę Kongresu Światów, który to specjalnie z tej okazji powołał drużynę łowców – Ligę Światów. Ekipie w składzie: świetlisty elf Sir Kolbus Miodostrzał, krasnolud Krętobrody, olbrzym Oggmunder Dragglevladd Vinnsuvius XVII, troll Ud oraz mroczna elfka Lady Wazziria, przewodzi oczywiście nasz tytułowy bohater.
Cała fabuła komiksu polega w zasadzie na gonitwach za Malekithem, któremu udaje się zawsze być o krok przed Ligą Światów. Zdarzało mi się czytać wiele komiksów, których fabuła, choć bardzo podobna, była podana o wiele lepiej. Tutaj razi pewna schematyczność, durne dialogi i całkowity brak napięcia. Scenarzysta próbował nawet ratować się uśmiercając jednego z członków Ligi Światów, ale nie wyszło to ani przekonująco, ani przejmująco. Na domiar złego Malekith jest ledwie cieniem Gorra z poprzednich dwóch albumów. W moim odczucie brakuje mu charakteru, scenarzysta pokazał, że jest on zły jak polskie filmy, ale w zasadzie nic poza tym.
Jedynym ciekawym aspektem jest finalne rozwiązanie, w którym Kongres Światów (metafora demokratycznych rządów bardzo widoczna) ponosi zwycięstwo, a jednocześnie zupełnie przegrywa. To jednak nie wynagradza całości. W efekcie mamy zatem interesujący początek, o którym jesteśmy zmuszeni szybko zapomnieć i ma on za zadanie chyba tylko zarysować jakiś charakter głównej postaci, długie, nieciekawe rozwinięcie ze stereotypowym motywem pościgu oraz zakończenie, które poza wspomnianą metaforą do demokracji nie przynosi żadnych emocji.
Graficznie również sporo lepiej wypadły dwa poprzednie tomy serii, w których pierwsze skrzypce grał wybitny Esad Ribic. Nie ukrywam, że zdecydowanie lepiej wyglądałaby całość, gdyby przyłożył do niej rękę autor rysunków do Bożej bomby i Bogobójcy. Rysunki Rona Garneya i Emanuela Lupacchino tylko uwydatniają całkowity brak napięcia i emocji. Z jednej strony scenarzysta stara się ukazać opowieść o ludobójcy, który nie cofnie się przed żadną okropnością, a z drugiej rysownicy ubierają to w cukierkowe ilustracje.
Tutaj właśnie znajduje pokrycie moja teza ze wstępu. Gdyby przeklęty był jednostrzałowcem, mało kto by po niego sięgnął. Dom pomysłów znalazł jednak sposób na wciśnięcie nam tej miernoty wpychając go do serii Marvel Now. Jeśli nie zbieracie tego cyklu, spokojnie pozostawcie ten komiks na sklepowej półce.
Paweł Warowny
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemlarza do recenzji.