66 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela zdetronizował mojego faworyta do miana na najgorszy komiks tej kolekcji. Pierwsza część Avengers – Na zawsze po bardzo zagmatwanym, a przez co strasznie trudnym w odbiorze początku, rozwinęła się w dobrym kierunku. Końcówka pierwszego tomu opowiadała o tym jak podzielona drużyna Mścicieli z różnych okresów, skacze w różne linie czasowe, aby w ten sposób pokrzyżować plany Immortusa. Ten pomysł nawet mi się spodobał, obserwowanie bohaterów Marvela z innymi postaciami z różnych epok i mieszanie ich do ważnych wydarzeń z przeszłości i przyszłości było bardzo ciekawym pomysłem. Dodatkowo dla każdego okresu, w którym znaleźli się bohaterowie poświęcono co najmniej kilka plansz, dzięki czemu czytelnik mógł w miarę stabilnie przejść przez te wątki.
Jednak to co było dobrego w pierwszej części nie ma żadnego odzwierciedlenia w drugiej. Kontynuacja tego komiksu to najtrudniejsza lektura komiksowa z jaką się spotkałem. Może dla kogoś kto ma całe (CAŁE!!) uniwersum Marvela w jednym paluszku (swoją drogą ciekawe czy jest ktoś, kto to wszystko ogarnia) wyciągnie z tego komiksu dużo radochy, dzięki odkrywaniu bardzo licznych odniesień do innych komiksów, głównie o Avengersach. Jednak czytelnik, który nie posiada stu procentowej wiedzy na temat uniwersum Marvela zostanie już po pierwszych kilku kadrach przytłoczony masą odniesień, retrospekcji, opowiadań o innych czasach i wymiarach. W pewnym momencie nawet się zagubiłem i zapomniałem co jest opowieścią snutą przez jedną z postaci tej historii, a co jest elementem realnym tego komiksu. Można to wszystko opisać tylko w jeden sposób. Ten komiks to produkt finalny jaki powstanie po wrzuceniu całej masy historii o Avengerach do miksera i włączeniu go na pełne obroty na kilka minut. Myślę, że każdy kto przebrnął przynajmniej przez połowę drugiego tomu tej historii zgodzi się ze mną, że w tym komiksie jest wszystkiego za dużo. Od dymków poczynając, bo ta historia jest przegadana do granic możliwości, jeszcze trochę dymków a nie starczyłoby miejsca na ilustracje. Przez niezliczoną ilość retrospekcji i odniesień do innych opowieści, czasów a nawet wymiarów egzystencji. Na totalnie przesadzonej ilości bohaterów kończąc. Aż trudno mi jest wymienić choć jednego bohatera Marvela, który kiedykolwiek był członkiem Avengers, który nie pojawiłby się w tym komiksie. Dodajcie do tego wszystkiego podróże w czasie, iluzje, retrospekcje w retrospekcjach, różne wcielenia tej samej osoby spotykające się wzajemnie a dostaniecie … totalny miszmasz, którego nie da się rozwiązać bez notowania tego co się właśnie wydarzyło.
Może jeszcze kiedyś siądę do tego komiksu i spróbuje to wszystko rozszyfrować, ale jestem pewien, że się nie obejdzie bez notatnika, w którym zaznaczę sobie kilka osi czasowych, aby notować co, kto, gdzie i kiedy. Krótko mówiąc Kurt Busiek miał całkiem niezły pomysł, ale przy jego realizacji całkowicie zatracił równowagę pomiędzy akcją a opowieściami i dialogiem. Brak tego balansu sprawia, że akcja przestaje być w ogóle widoczna i czytelnik gubi się wgąszczu odniesień i smaczków, które stanowią 90% tego komiksu. Ktoś z Was zapewne powie, że odnajdowanie tychże smaczków i odniesień to bardzo fajny element komiksów. Oczywiście zgodzę się, jednak przyjemność z tego szybko się kończy kiedy zdajesz sobie sprawę, że cała opowieść składa się niemalże wyłącznie z takich smaczków i przez to już dawno zatraciła ona swój sens.
Moim zdaniem szkoda pracy jaką wykonał Carlos Pacheco ilustrując ten album, dobre rysunki giną w gąszczu dymków i ramek narratora. Fabuła komiksu wymaga 100% skupienia, aby zrozumieć co się dzieję, jest bardzo przytłaczająca i odwraca uwagę od naprawdę dobrych rysunków w stylu starych komiksów Marvela.
Kiedyś twierdziłem, że każda złotówka wydana na komiks to dobrze wydana złotówka. Dziś już wiem, jak bardzo się myliłem.
Paweł Warowny