Odcinanie kuponów czy nowa jakość? Recenzja komiksu „Łasuch. Powrót”

Seria „Łasuch” to jeden z najbardziej zasłużonych tytułów w katalogu Vertigo, a dla wielu stanowi również opus magnum w dorobku Jeffa Lemire’a. Była to w pełni rozwinięta i domknięta historia, zatem mało kto przypuszczał, że kanadyjski scenarzysta weźmie jeszcze na warsztat to uniwersum.

Łasuch. Powrót

„Dziwnym” trafem premiera najnowszej odsłony cyklu zbiegła się z premierą netflixowej adaptacji. Mając to na uwadze, można by się zastanowić, czy Jeff Lemire nie chciał sobie zwyczajnie dorobić na boku, korzystając rzecz jasna z popularności serialu. Czy tak rzeczywiście się stało? Cóż, kwestia tego, z jakiej perspektywy na to spojrzymy, ale po kolei.

Gdzie, kiedy i dlaczego

Akcja „Powrotu” dzieje się 300 lat po wydarzeniach z oryginalnej historii. Głównym bohaterem jest hybryda człowieka z jeleniem (tak, znowu), którą zajmuje się tajemnicza grupa ludzi, z tak zwanym Ojcem na czele. Ów bohater jest przetrzymywany w odizolowanej przestrzeni, w związku z czym nie może wyruszyć nigdzie poza wyznaczoną strefę, jaką ma do dyspozycji. Chłopaka nękają co noc tajemnicze sny, które wydają się echem z odległej przeszłości, jak i  poczucie totalnej izolacji w wyniku ograniczonego terenu narzuconego przez Ojca. Ten rzecz jasna tłumaczy, że to dla jego dobra, albowiem szuka on rzekomego lekarstwa dla, jak sam twierdzi, ostatniej hybrydy na Ziemi.

Łasuch. Powrót

Bajdurzenia Ojca w oczach chłopca zaczynają jednak tracić na wiarygodności, co skutkuje buntem, a następnie zaś ucieczką, która stanowi punkt rozwinięcia całej fabuły. W miarę upływu stron odkrywamy kolejne kłamstwa, którymi Ojciec karmił naszego nowego Łasucha, a także… swoją ludność. Chwała Lemire’owi za przedstawienie tutejszego mikro społeczeństwa, gdzie z początku ludność zawierza w pełni swojemu władcy, dając się przy tym zindoktrynować na całego. Wszystko to jednak ulega zawaleniu, albowiem w wyniku ciągłego zastraszania, kontroli i serwowania kolejnych kłamstw jesteśmy świadkami buntu całej społeczności, co było nad wyraz budujące, a przede wszystkim sprawnie napisane.

Łasuch. Powrót

Najlepszy z najgorszych

Tutejszy antagonista jest w mojej opinii największym atutem tej historii, stanowi bowiem uosobienie zarówno nachalnego, bucowatego naukowca, jak i fanatycznego przywódcy kultu religijnego. Lemire tak jak w oryginalnym cyklu chciał pokazać, że obie grupy społeczne mogą rodzić wszelkiej maści zagrożenia, różnice względem poprzednika stanowi jednak fakt, że są one reprezentowane przez tego samego człowieka. W mojej opinii pomysł ten sprawdził się świetnie. Ojciec jest inteligentny, ma zdolności przywódcze, ale jest zarazem pozbawiony wszelkich skrupułów i nie waha się poświęcić cudzego życia, kiedy w grę wchodzi jego wygrana. To w ogólnym rozrachunku odrażająca, pełna pogardy postać i ta niechęć do jego poczynań motywowała mnie do wertowania kolejnych kartek komiksu.

Ale to już było…

Czy „Łasuch. Powrót” stoi więc na równi z poprzednikiem? Ani trochę. To solidna opowieść, ale napisana z dużo mniejszym rozmachem, w dodatku Jeff Lemire nie wystrzegł się wtórności względem oryginału. Powiem więcej, autor w paru momentach idzie ewidentnie na łatwiznę i ta pozycja zdecydowanie nie ma takiego potencjału na wywołanie u czytelnika tak dużych emocji jak pierwowzór. Jest sporo nawiązań do tego, co znamy, ale zrobiły na mnie większego wrażenia, w dodatku  aluzja do pewnej postaci jest wręcz tania i niepotrzebna.

Łasuch. Powrót

300 lat później? Komu to potrzebne?

Czas akcji też jest dyskusyjny. Umiejscowienie tych wydarzeń w tak odległym punkcie na osi czasu względem pierwotnej trylogii zaburza wiarygodność tego świata. Ciężko mi zawiesić niewiarę, skoro Ojciec i jego złowrogo nastawiona załoga do wszystkiego co się rusza zdobyła (tu spoiler) DNA hybryd, w dodatku posiada technologię, która jest jeszcze pozostałością po minionej cywilizacji. Gdyby Lemire postawił na akcję jakieś 50 lat do przodu, to szłoby w to uwierzyć, a tak ten fakt mnie uwierał przez całą lekturę. Niby pierdoła, ale jednak dawała mi się we znaki podczas czytania.

Czy warto?

Cóż, i tak i nie. Jak już wspomniałem, „Łasuch. Powrót” jest naprawdę niezłym komiksem. To kompetentnie napisany rzemieślniczy twór, którego trudno jakoś dosadniej skrytykować. Mając jednak w głowie to, co Jeff Lemire zrobił wcześniej, ciężko mi jakoś specjalnie nawoływać do tego, abyście rzucili się szturmem na tę opowieść. Niezaznajomionym z tą serią polecam zainwestować w poprzednie trzy tomy (ciut więcej pod tym linkiem – klik), fanom zaś powiem, że można, ale zdecydowanie nie trzeba.

Scenarzysta: Jeff Lemire

Ilustrator: Jeff Lemire

Tłumacz: Paulina Braiter

Wydawnictwo: Egmont

Seria: Łasuch

Format:170×260 mm

Liczba stron: 152

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

Share This: