X-Men – Bitwa atomu
Ok, wiem, że czytając opowieść o mutantach o nadludzkich zdolnościach raczej nie powinno się doszukiwać racjonalnych wyjaśnień, a związki
Bitwa atomu to opowieść o tym jak w jednym czasie spotykają się trzy drużyny X-men. Oryginalni z przeszłości, którzy goszczą w czasach po X-men vs Avengers. Ci właściwi dla swoich czasów, czyli dwa skłócone obozy jeden prowadzony przez Cyclopsa i drugi, któremu przewodzi profesor Wolverine ;). Na dodatek z przyszłości przybywają X-meni chcący zmusić oryginalnych X-menów do powrotu do swoich czasów, a finalnie pojawiają się jeszcze jedni X-meni z przyszłości twierdzący, że X-meni z przyszłości nie są X-menami… Fuck yea!
Co za dużo to nie zdrowo
Może się starzeje, ale ogarnięcie tego pierdolnika, który zgotowali nam scenarzyści naprawdę nie było łatwe. Tym bardziej, że na kartach komiksu przewija się cały legion bohaterów, np. trzy wersje Beasta, cztery wersje Icemana, dwie wersje Cyclopsa, dwie Jean Grey i cała zgraja pojedynczych – Storm, Wolvie, Angel, Colosus, Deadpool, Magneto, Psylock, Kitty… dobra mnie też znudził wymienianie. Znam takich, którzy ogrom bohaterów uważają za zaletę, ale szczerzę wątpię żeby docenili to w tym komiksie. Bohaterów jest stanowczo za dużo, przez co większość z nich odgrywa marginalną rolę. Niektórzy pojawiają się tylko po to żeby umrzeć. Co więcej w scenach walki rysownicy na siłę starali się wcisnąć wszystkich w kadr, z czego wynikają problemy ze zidentyfikowaniem, który Iceman jest którym.
Co do rysunków, to są one mocno nierówne, zdarzają się prawdziwe perełki, a zaraz obok nich niedopracowane kadry, na których np. postacie nie mają twarzy. Pstrokate kolory typowe dla nowoczesnych komiksów Marvela cieszą oko i dzięki nim komiks jest naprawdę żywy, a sceny walki efektowne. Na koniec albumu wydawca zafundował nam naprawdę ładny dodatek w postaci okładek. Niektóre są naprawdę widowiskowe i chciałoby się powiesić je na ścianie, np. tą Milo Manary 😉
Moim zdaniem X-Meni zasłużyli na dużo lepszy tort z okazji półwiecza. Miało być z pompą, a wyszło… cóż pompy nie było.
Paweł