Edyta Bystroń – Konflikt
Cholernie długo zbierałem się do opisania swoich wrażeń po tym, jak odłożyłem Konflikt na półkę. Bardzo mocno kibicuję Bibliotece Polskiego Komiksu Niezależnego. Bardzo podoba mi się pomysł pokazywania niezbyt znanych komiksów szerszej publiczności, w albumowych, zbiorczych wydaniach. Jestem przekonany, że warto. Jak mógłbym więc skrytykować drugi z pierwszych trzech tomików, jakie do tej pory ukazały się pod tym szyldem? No, niby mógłbym, ale niezmiennie wierzę tak w sens wydawania, jak i dalsze powodzenie serii, więc bym nie chciał. Z kolei też nie chciałbym być nieszczery. Taki to właśnie konflikt przeżyłem, wewnętrzny.
Nie chcę ale muszę
Abstrahując od mojej sympatii do Biblioteki Polskiego Komiksu Niezależnego, wyrywając Konflikt z tego kontekstu, muszę stwierdzić, że nie podobał mi się. Rozumiem celowy infantylizm graficzny ogólnie, jako pomysł, widuję to jako funkcjonalny element komiksów, ale tutaj, gdzie jest obecny w całej przestrzeni między okładkami, nie rozumiem. Na pewno Edyta Bystroń ma spójny styl, na pewno jest charakterystyczny i rozpoznaję go, zanim sprawdzę autora, ale czy taki styl pasuje do każdej historii? Moim zdaniem nie. Nie rozumiem, po co infantylizować je wszystkie. Ten styl nie jest też przyjemny dla oka – przynajmniej mojego. Jest męczący. Czasem komiks od strony graficznej jest męczący i nie mam mu tego za złe. Na przykład tła w Fastnachtspiel często właśnie takie były, ale trochę chyba tam o to chodziło, o wtapianie w przytłaczający, industrialno-oniryczny klimat. Jest to natomiast z pewnością mocno indywidualna kwestia, co kto uważa za zasadnie męczące. Ja na przykład humor Janka Kozy doceniam, ale jego rysunków nie lubię. Obstawiam też, że ma miłośników raczej ze względu na treść, niż formę swoich prac. Z kolei patyczaki Jana Mazura uwielbiam, ale tam jakoś łatwiej mi dostrzec artyzm, te proporcje, symetrie, minimalizm (wspaniale opisał to kiedyś Spell – tutaj). Także tak to bywa ze sztuką, niekoniecznie działają sztywne reguły, a mi akurat z reguły nie podobają się ilustracje tworzone na wzór dziecięcych bazgrołków.
Konfikt – bojowy tytuł dla bojowego tytułu
Oczywiście za przebrnięcie przez warstwę graficzną Edyty Bystroń czeka na nas nagroda. Tutaj, rzecz jasna, garniec złota, jak to na końcu tęczy, że tak naprowadzę na charakter treści, którą oferuje Konflikt. Może i stereotypizuję, ale twórczyni też to robiła, choćby w komiksie o myśliwych, przedstawiając dewiantów jako reprezentatywnych dla całej grupy. Wszyscy segregujemy na szufladki i przyklejamy etykietki, tak działają nasze mózgi. Wątpię też, żeby etykieta komiksu lewicowego była zaskoczeniem dla autorki, wydawcy i nieprzypadkowych czytelników. Ano właśnie, nieprzypadkowych. Bo o ile wyobrażam sobie, że ktoś z podobnymi poglądami, jakie deklaruje swoją twórczością pani Bystroń, może cierpliwie szukać końca tej tęczy, przełykać rysunki bez kwaśnej miny, o tyle inne osoby wizualnie Konflikt może odpychać. Jeśli ktoś cierpi na prawoskręt, nie dość, że najpewniej zmęczy się rysunkami, to jeszcze oburzy zakodowanymi komunikatami.
Czyli co, komiks dla konkretnej grupy odbiorców, dla takich o podobnym światopoglądzie co autorka (zakładam, że sympatyzujący wyłącznie ze względu na aspekt wizualny stanowią pomijalną mniejszość)? Teoretycznie: czemu nie? Tylko nie rozumiem z kolei, co takie osoby z tego wyniosą. Pokiwają z satysfakcją głowami, że oto ktoś myśli podobnie do nich? Wydaje mi się, że Konflikt miał być takim albumem zaangażowanym, walczącym, takim, który miał rewidować czytelnicze światopoglądy, wybudzać ignorantów, alarmować, uświadamiać, a nie klepać po plecach. Wydaje mi się też, że komiksy atrakcyjniejsze graficznie mają większą siłę sprawczą. Na przykład brutalny Bez komentarza, który dla mnie jest wzorcowym dziełem tego rodzaju. Kreskówkowy styl, przyjemny dla oka, ale nieprzyjemny dla ignoranckich skłonności czytelnika, porusza trudne tematy, waląc i rozbijając je o łeb niczym butelkę. Ten tutaj Konflikt miał chyba na celu pokazać prawoskrętnym drugą stronę medalu w tej, czy innej kwestii, skrytykować to i owo (ale też uświadomić co do istnienia pewnych spraw bez zabarwienia ideologicznego, patrz: komiks o Zespole Münchhausena), a ciężko mu chyba taki cel osiągnąć, nie będąc dla większości odbiorców atrakcyjnym graficznie. Zgodnie ze śmiałą retoryką wstępu do albumu, Edyta Bystroń zabrała głos w kilku sprawach, mając wywołać niejeden konflikt, ale ja jakoś nie spodziewam się efektu.
Co kto lubi
Ja się nie identyfikuję ani z lewą, ani z prawą stroną, staram się zawsze stać w centrum. Może więc dlatego Konflikt nie miał dla mnie nic odkrywczego, nic mnie ani specjalnie nie oburzyło, ani nie ucieszyło, że ktoś wreszcie mówi o czymś głośno. Byłaby więc szansa, że zachwyci mnie fabularnie, ale nie ma tutaj zdolnych do tego fabuł (a np. w ostatnim Osiedlu Swoboda była mocno lewicująca historia, która jednocześnie miała zabawną fabułę – czyli można). Tutaj są raczej bezpośrednie manifesty, mniej bezpośrednie metafory i krótkie historyjki, w których przedstawiane są raczej idee niż losy bohaterów. Może więc jakiś zachwyt nad wykorzystaniem medium, może jakieś ciekawe techniczne rozwiązania, coś, czego nie można byłoby stworzyć w formie książki lub filmu? Też nie. A gdybym coś takiego znalazł, to obojętnie, o czym by opowiadało, szło by na plus.
Tak tu więc sobie zostałem, z całym moim entuzjazmem skierowanym na Bibliotekę Polskiego Komiksu Niezależnego, z albumem, który mnie nie poruszył, ale zmęczył wizualnie i z wrażeniami, które planowałem opisać zaraz po lekturze, a zeszło mi się okrutnie długo. Widać komiks nie dla centrystów, chyba raczej bojowy tytuł dla bojowo nastawionych krzewicieli swoich poglądów, zbieżnych z poglądami artystki – albo worek treningowy dla osób z poglądami odmiennymi. Finalnie wypada stwierdzić, że ten Konflikt mnie jednak poruszył, skoro tyle mam na jego temat refleksji i tak ciężko mi było coś o nim napisać, ale chyba nie takiego poruszenia oczekuję od komiksów. Ten zostawiam czytelnikom o skrajnych poglądach, niezależnie z której strony, mnie samemu ciężko stwierdzić, czy ten album jest wart przeczytania. Cierpliwie czekam na kolejną pozycję z Biblioteki Polskiego Komiksu Niezależnego, ufam, że kolejna lepiej trafi w mój gust.
Dziękuję Wydawnictwu Granda za udostępnienie egzemplarza komiksu.
Kondej