Fanga to zinowa inicjatywa, zrzeszająca już łącznie osiemnaścioro twórców i licząca sobie dwie części (no, dwie i pół, ale o broszurce wydanej z okazji Dnia Darmowego Komiksu nie wspomnę, bo nie zdobyłem). Krótkie, czarno-białe komiksy z przeróżnych parafii. W pierwszej części (cyklu?) brak tematu przewodniego, natomiast druga, anglojęzyczna, opatrzona jest podtytułem “Neighborhood” – “Sąsiedztwo”. Blokowo-podwórkowy klimat, młodzi, bezkompromisowi artyści z ziem słowiańskich, formy i proste i eksperymentalne – od razu przyszedł mi do głowy bezbłędny soundtrack. Moscow Death Brigade i Fanga są chyba z podobnych osiedli, polecam wchłaniać w pakiecie. Na koniec, dla wytrwałych, będzie suchar.
Fanga #1
Pierwsza Fanga zaczyna się zabawną historią o Hipster Samuraju, dzielnym pogromcy mainstreamu. Potem oniryczna opowiastka o wiedźmie, która zadomowiła się w jeziorze, psychodeliczne turbulencje skatera, minimalistyczna humoreska o czworonogach oraz kosmitach i kolejna dawka psychodelii w historii o skwarze na blokowym balkonie. Później uderza prawie że niema wizja fobii społecznej, ciężka, przygnębiająca i trafna, ale zaburzona szybko przez podśmiechujki w klimacie fantasy. Jest różnorodnie, a na koniec to, co najlepsze. Pierwsza część opowieści o Zeldzie, dziewczynie, która testuje dla tajnej korporacji narkotyki, zanim trafią na rynek. Już sam ten motyw by mi wystarczył, ale do tego doszły rysunki Briana Bollanda na kwasie (Jagody Czarnowskiej). To jednak jeszcze nie wszystko, jak w telezakupach!
Mógłbym się po prostu pogapić na świetne rysunki i zamknąć zina zadowolony, ale historia Zeldy jest przedstawiona z użyciem komiksowej ekstrawagancji, którą uwielbiam. Dymki ułożone w prostopadłościan, albo narysowane tak, jakby odklejały się od kartki, adekwatnie do narracji. Główna bohaterka mówiąca o konieczności kamuflowania się i zachęcająca do przymierzenia jej masek – są gotowe do wycięcia na kadrze obok, obrysowane przerywaną linią i opatrzone symbolami nożyczek. Drobiazgowy schemat wypijania i zamawiania kolejnych piw, układanka kadrów oznaczonych cyframi i literami, gdzie chwilę zajmuje odkodowanie, bo są pomieszane. Miód, jak dla mnie, sam miód. Komiks o Zeldzie bardzo mocno odstaje od całości, spodziewałbym się go raczej w antologii prac Daniela Grzeszkiewicza (to z kolei zaginiony brat Briana Bollanda), niż w zbiorze prac debiutujących twórców. Każdorazowo mam ogromną satysfakcję z wyławiania takich perełek w zinowych antologiach.
Fanga 2 – Neighborhood
Fanga, szczęśliwie, poszła za ciosem. Druga część to dziesięcioro twórców więcej i tomisko rozpasione do ponad dwukrotnie większej objętości. Mnie osobiście cieszy fakt, że druga Fanga jest wydana po angielsku (i tylko po angielsku), a w dodatku mamy też opcję wysyłki poza granice Polski. Komiksy są językowo nienaganne, więc nic na wyrost, nic na siłę. Miło widzieć, jak rodzimi, młodzi artyści sami organizują sobie międzynarodową promocję. Co w środku? Znów mieszanina konwencji i stylów (nie będę zanudzał wyliczaniem wszystkich), ale pod wyraźnym osiedlowo-podwórkowym szyldem (ponownie zachęcam do odpalenia Moscow Death Brigade przy lekturze). Historie opowiadają o okolicach, w których mieszkają bohaterowie (i twórcy), pokazują budynki, sąsiadów, przejezdnych i duchy tych miejsc. Jest cyberpunk, są czasy do bólu współczesne, jest komediowy horror i są bliżej nieokreślone zakątki wszechświata. Można odnieść wrażenie, że autorzy licytowali się, kto pokaże najbardziej przerąbane sąsiedztwo dla bohaterów swoich opowieści.
Znalazłem w tej antologii dwa szczególnie trafiające w mój gust komiksy. Pierwszy (autor: krtek33) to oszczędna w środkach (czy raczej: maksymalnie w nich skąpa), pomysłowo opowiedziana historia o zadomowieniu się w nowym mieszkaniu. Kadr otwierający i wyjaśniający ideę plus trzy plansze, każda podzielona na 24 części, ilustrujące jedno i to samo, nadgryzane zębem czasu. Wymowne, satysfakcjonujące, naganiające do głowy pozytywne myśli. Drugi z mocniej ruszających mnie komiksów (autor: tenkoleshehe) raczej przygnębi, niż poprawi nastrój. Wygląda jak ilustracje stworzone pod tekst punkowego kawałka o niebezpiecznej okolicy i uwięzionych w niej młodych ludziach, z którego wybrzmiewa też echo Ukrytego w mieście krzyku Pezeta. Nieskomplikowane, duże kadry, narracyjny tekst wypisany pokaźną, mocną czcionką po jeden, dwa wersy (ponownie: wygląda jak tekst piosenki). Poza tym Fanga 2 to kontynuacje przygód Hipster Samuraja, skonfundowanego skatera i mojej ulubienicy Zeldy, więc cenna informacja: lepiej zacząć czytać od jedynki.
Szybka fanga w pysk
W pierwszej części na okładce i stronach oddzielających komiksy pojawiają się różne wersje uczłowieczonej kulki/owocu (obstawiam brzoskwinię), taka maskotka w mangowym stylu. W części drugiej analogiczną funkcję pełni albo jakaś inkarnacja tego stworka, albo podobny gatunek – tym razem bardziej w stylu Sandovala. Przyjemny akcent spinający całość. Trochę też branding, bo można kupić naklejki i torby z tą pomarańczową mordką. Słowem podsumowania o komiksach, którym brzoskwinka patronuje? Jestem łasy na pomarańczowe. Owoce, samochody, ziny. Nic już na to nie poradzę, kiedyś nawet pokój na pomarańczowo pomalowałem. Dlatego Fanga, wybierając pomarańczowe okładki, zdecydowanie mnie skusiła, jedna i druga. Poza tym, taki żywy kolor dobrze pasuje do jakże agresywnego i podwórkowego tytułu, ale też do idei prezentowania krótkich, “szybkich” historii (jeśli jesteś z dobrego domu, to podpowiem, że fanga oznacza cios, uderzenie, najczęściej zadane pięścią). Wiadomo, nie wszystkie komiksy zrobiły na mnie wrażenie, ale też żaden mnie jakoś specjalnie nie zażenował, nie było ciosów poniżej pasa. Możliwość wyłowienia kilku perełek mi wystarcza. Postawiłbym nawet na półce obok Osiedla Swoboda i Tam, gdzie rosły mirabelki, ale ziny stoją u mnie osobno. Solidna ta Fanga, naprawdę, nawet BOX Brown by się nie powstydził.
Dziękuję ekipie Fangi za udostępnienie komiksu do recenzji.