Flash. Jednominutowa wojna. Tom 4
„Flash. Jednominutowa wojna” to czwarty i ostatni tom serii o czerwonym speedsterze, napisany przez Jeremy’ego Adamsa. Tytuł wzbudził we mnie spore nadzieje – liczyłem na rozpędzoną frajdę na miarę sceny z Quicksilverem ratującym dzień w „X-Men: Apocalypse”. Niestety, choć ten album ma swoje momenty, są one zbyt rzadkie, by uzasadnić zakup tak obszernego wydania, które zbiera dziesięć oryginalnych zeszytów (w rzeczywistości to dwa oryginalne tomy: „The One-Minute War” i „Time Heist”).
Czym jest „Jednominutowa wojna”?
„Jednominutowa wojna” to nadmuchany do granic możliwości balon, pełen sprinterów i obcej cywilizacji, która sztucznie posługuje się Mocą Prędkości, przenosząc blitzkrieg na pole superbohaterów. Chociaż speedsterzy nie są pozbawieni swoich mocy, ich próby przeciwstawienia się najazdowi są pełne problemów i niepowodzeń, co kończy się śmiercią jednego z czołowych bohaterów już na samym początku, no i jeszcze zaręczyny, które zostają brutalnie przerwane.
Przede wszystkim, nastrój i rozmach. Scenariusz jest tak nadęty, że trudno nie odnieść wrażenia, że zaraz coś pęknie. To, że bohaterowie muszą stawić czoła większym wyzwaniom niż zwykle – bo regularne sztuczki jak fazowanie i przenikanie materii nie działają – jest całkiem niezłe, ale sposób, w jaki to finalnie rozwiązano, pozostawia wiele do życzenia. Cofnięcie czasu i po sprawie? No, bez jaj.
Świetny Superman i żywiołowa Thunderheart
Największy plus tego tomu to rozpisanie Supermana, który choć nie może równać się prędkością ze speedsterami (tu nazywanymi „przekaźnikami”), to na tle zwykłych śmiertelników wypadł całkiem nieźle. W przyspieszonej rzeczywistości ledwo się porusza, co prowadzi do kilku interesujących pomysłów, jak to wykorzystać.
Na uwagę zasługuje także młoda Thunderheart, przypominająca, że Flash to seria o rodzinie, a największa siła tkwi w kolektywie. Gold Beetle również wprowadza sporo świeżości – jej epickie wejście na scenę, cięty język i jej wyskakiwanie w różnych punktach czasowych dodają historii luzu i humoru oraz wprawia w zakłopotanie innych bohaterów.
George Kambadais – poproszę więcej tego pana
Jeśli chodzi o rysunki, to z zespołu średnich ilustratorów wyróżnia się George Kambadais. Jego styl cechuje się figlarnością i lekkością, balansując na granicy karykaturalności znanej z filmów animowanych, ale z wyczuciem, dzięki czemu nie przesadza.
Za to występ Miss Murder, która infiltruje bazę chronioną przez dzieci, to porażka. Motyw thrillera, prawdopodobnie przez zbyt żywe kolory, jest zbędny i nie buduje emocjonalnego napięcia. To postać nieźle zbudowana, poruszająca się dzięki wyczuwaniu myśli, przypominająca nieco Batmana, który się śmieje, ale Flash nie jest horrorem, więc ten element można było sobie darować. Zwyczajnie wydarzenie naładowane jest zbyt dużą ilością rozmaitości i jednominutowa wojna (choć nie powinna) trwa zbyt długo.
„Time Heist” i zakończenie serii
Po zasadniczej części komiksu następuje krótki wątek „Time Heist”, zakończony „Atakiem na wieczność”, oparty na szemranej działalności Babci Samo Dobro (Granny Goodness, która zadebiutowała w „Mister Miracle” #2, stworzona przez samego króla: Jacka Kirby’ego). Nastrój zmienia się wraz z pojawieniem się Omega-Bam-Mana, znanego z galaktycznych zapasów (który dawał czadu w poprzednim tomie – KLIK).
Połączenie kosmicznego zapaśnika, Gold Beetle i Plastic Mana wypadło fantastycznie, wreszcie scenariusz zaczyna płynąć, zamiast sztucznie się przeciągać. Na plus zaliczam żarty ze „Star Treka” i może niezamierzoną humorystykę statku Fairplaya (któremu to poświęcony jest jeden z niewielu dwustronicowych splashy w tym albumie), który swoją formą przypominał literę „T”, ale skojarzenia mogą pójść w inną stronę – chyba że to ja za dużo naoglądałem się „Kapitana Bomby”. Zgrabnie popisy Gold Beettle zostały w jednym momencie wyrzucone za kadr, skomentowane tylko przez zadziwionego Plastic Mana. Komiksowy kunszt.
Specjalny zeszyt „Flash #800”
Na zakończenie, tom zawiera specjalny zeszyt „Flash #800”, z czterema krótkimi historiami napisanymi przez Jeremy’ego Adamsa, Marka Waida, Joshuę Williamsona i Geoffa Johnsa. „Nie przyjeżdżaj do Central City” Adamsa, będące rozmową łotrów na temat aren, na których mogą najwięcej zdziałać, wypada najlepiej i najzabawniej, co stanowi miły akcent na zamknięcie serii. Oczywiście, to nie koniec Flasha, ponieważ seria dostała zrestartowaną kontynuację, tym razem pisaną przez Simona Spurriera i rysowaną przez Mike’a Deodato Jr.
Scenarzysta: Jeremy Adams, Mark Waid, Joshua Williamson, Geoff Johns
Ilustrator: Fernando Pasarin, Roger Cruz, George Kambadais
Tusz: Oclair Albert, Matt Banning, Wellington Dias, George Kambadais, Jason Paz, Matt Rain
Rysunki i tusz: Carmine Di Giandomenico, Fernando Pasarin, George Kambadais, Wae Von Grawbadger, Lisandro Estherren, Oclair Albert, Scott Kolins, Serg Acuna, Todd Nauck, Tom Derenick, Will Robson
Kolory: Ivan Plascencia, Luis Guerrero, Matt Herms, Patricio Delpeche, Pete Pntazis, Rebecca Nalty
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Flash
Format: 167×255 mm
Liczba stron: 324
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo