Potężna Thor: Grzmiąca Krew [Recenzja]
Jason Aaron jest godny. Należą mu się wszystkie nagrody i tytuły za to, co robi z mitologią Thora w Marvelu. Amerykanin zadomowił się w tym zakątku komiksowego świata na dobre. Od dłuższego czasu zacierałem rączki, by sprawdzić najnowszy tom przygód nowej Thor. Grzmiąca Krew to bezpośrednia kontynuacja przygód kobiety Thor, które rozpoczęły się w poprzednich dwóch tomach Gromowładnej. Spokojnie jednak można je sobie odpuścić. Opierały się one bowiem głównie na rozwikłaniu przez Odinsona tajemnicy, jaka kobieta dzierży młot. Teraz jest już wszystko jasne, wtedy jednak Syn Odyna nawet na swojej liście, z którą ganiał i wykreślał kolejne nazwiska, nie umieścił Jane Foster.
Trudno mu się w sumie dziwić. Umierająca śmiertelniczka miałaby mieć moc podnieść młot? Przyznam, że w pierwszej chwili podzielałem wątpliwości Boga Piorunów i pomysł doktor Jane jako Thor nie był dla mnie przekonujący. Szybko zdałem sobie sprawę, że nie siła fizyczna, płeć, pozory, czy szlachetne pochodzenie są dla Mjolnira ważne. Im dalej w lekturę, wydawała mi się ona wręcz naturalną następczynią Odinsona. Za takie słowa czekałaby mnie pewnie surowa kara w Asgardzie, ale mówię je z pełną świadomością.
Jane Foster jest chora na raka. Na zmianę krąży w jej ciele tytułowa Grzmiąca Krew z tą wymieszaną z mocną chemią, podawaną w przepełnionym szpitalu. Jane nie oczekuje specjalnych warunków. Leżąc w szpitalnym łóżku, jednocześnie myśli o ratowaniu obecnych tam pacjentów. Ludzi, których nawet nie zna osobiście. Odgrywa taką samą rolę, będąc w potężnej magicznej zbroi, jak i umierając w szpitalnym łóżku. Każde przywołanie młota, każda próba, którą chcę podjąć, by ratować Midgaru i resztę królestw, jest dla niej zabójcza. Siła Thor bowiem nie może zwalczyć nowotworu, który jest już częścią jej, ale skutecznie zwalcza wszystkie możliwe lekarstwa. Thor, ratując świat, zabija samą siebie. Może być zdolna do pokonania Malekitha, Lokiego i całej reszty potężnych przeciwników, ale nie jest w stanie zwalczyć jednego z najbardziej przyziemnych i strasznych zagrożeń, jakim jest nowtwór. Ten skrajny koncept genialnie buduje wiarygodną postać superbohatera, którego młot wybrał do obrony słabszych. Kto inny, jak nie umierająca pani doktor, ma więcej pokory wobec życia i lepiej wie, jak kruche ono jest? Kontrast między brutalnym losem śmiertelniczki i bogatym, pięknym światem fantasy to coś, co nie pozwoliło mi odłozyć komiksu na półkę.
Co nie pozwala odstawić Mjolnira Jane? jej wielkie poczucie odpowiedzialności za ludzkie życie. Poprzysięgła je bronić nad grobem matki. Robiła to całe swoje życie, wcześniej zawodowo, teraz jako potężny bóg. Jej stosunek do Ziemii i Midgardu wydaje się jasny i przejrzysty. Od razu rozumiemy jej motywację i kibicujemy. A mamy w czym. Jane to zarobiona kobieta. Walcząc z rakiem, musi znaleźć siłę na tak wykańczające zajęcie, jak obrady kongresu, który przypomina wiejący nudą Senat z prequeli Star Wars. Nasza Thor woli na szczęście działać.
Dzieje się dużo. Malekith konsekwentnie realizuje swój wielki plan podboju Dziesięciu Królestw. Asgard stoi na krawędzi wojny domowej. Na tronie siedzi tyran Wszechojciec, który ma obsesję na punkcie nowej Thor. Jason Aaron stopniowo przedstawia nam coraz to nowszych graczy w swojej szeroko zakrojonej intrydze i rozstawia ich niespiesznie na planszy. Aaron umiejętnie żongluje wątkami i zgrabnie prowadzi fabułę do przodu, gdzie czeka nas mocny, świetnie rozegrany finał, który również przywiódł mi na myśl Gwiezdne Wojny i idealnie rozplanowany ostatni akt w Powrocie Jedi.
Mimo że te wszystkie krainy tworzą wielki świat, a skala wydarzeń ogromna, wszystko tak naprawdę sprowadza się do relacji, głównie tych rodzinnych. Mamy tu próby ciągłego udowadniania czegoś ojcu czy sprostania oczekiwaniom przyszłego teścia. Mamy piękne relacje dziecko-matka oraz mąż-żona. Perełką jest kłótnia małżeńska pomiędzy Wszechmatką Freyją a Odynem. Dostajemy też masę problemów z zaufaniem. Widzimy tu bogów, którzy mają kłopoty z tolerancją, megalomanią, uprzedzeniami. Rządzi nimi zazdrość, niezrozumienie czy brak chęci do dialogu. Prowadzi to wszystko do tragicznych w skutkach wydarzeń, które dopiero są w stanie złagodzić spór. Czy to nie brzmi znajomo? To właśnie wielka siła Jasona Aarona, który potyczkę pomiędzy bogami sprowadza na ludzki, niedoskonały jak my, zrozumiały dla nas ton.
Nie działałoby to wszystko, gdyby nie bohaterowie. Oprócz tytułowej Thor, główną gwiazdą jest tu dla mnie bez wątpienia Loki, rysowany jak ten z MCU. Fajnie, że Russel Dauterman ogląda. Dzięki temu czytając kwestie Lokiego, słyszałem w głowie głos Toma Hiddlestona. Nie wiemy, czy możemy mu ufać, czy może się zmienił, a może on od zawsze jest bardziej dobry aniżeli zły, a może teraz już jest całkiem dobry, albo całkiem zły? Nie mogę się już doczekać rozwoju jego postaci, dalszych wyzwań dla nowej Thor oraz na pojawienie się w tym wszystkim Odinsona, o którym chwilowo Aaron pozwala nam zapomnieć.
Kapitalną robotę robi po raz kolejny Russel Dauterman ze swoimi dynamicznymi, epickimi, pełnymi detali kadrami. Dość cienkie kartki standardowego, egmontowego wydania ledwie wytrzymują siłę, która wręcz kipi z pięknych kolorowych stron. Czujemy moc każdego uderzenia, a świst lecącego młota unosi nam grzywę. Nie brakuję również czystych emocji wypisanych na twarzy, których dramatyczne zbliżenia nieraz serwuje nam Dauterman. Kolory Matthew Wilsona idealnie komponują się z epicką przygodą w świecie fantasy i pomagają w imersji do tego barwnego, fikcyjnego świata, który ciężko opuścić. Słowo uznania chciałbym skierować też do Marcelego Szpaka, który w nienaganny sposób zajął się tłumaczeniem. Doceniam kreatywność szczególnie przy kwestii: „Odyna, czas się nie ima”.
Jeśli ktoś popiera Odyna i ma z problem z zaakceptowaniem faktu, że młot obecnie należy do kobiety, musi wiedzieć, że jest tu więcej przykładów kobiecej siły, niezależności, mądrości, a z drugiej strony prostactwa i poniżania ich ze strony facetów. W takiej sytuacji można pominąć ten komiks. Tylko niech nikt nie ma później pretensji, że przeszedł mu koło nosa prawdopodobnie najlepszy Thor wydany jak dotąd na naszym rynku.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za przesłanie egzemplarza recenzenckiego.