W.E. to nowa seria autorstwa Huberta Ronka. Jako rozwinięcie tytułowego skrótu może przychodzić do głowy “world end”, chociaż gdzieś w zapowiedziach padło też “world experiment”. Póki co jest to postapokaliptyczna Polska, o której na ten moment jeszcze niewiele wiadomo, bo wygląda w zasadzie jak nasz piękny kraj na co dzień. Pierwszy zeszyt został wydany z pomocą platformy crowdfundingowej (projekt jest tutaj) i znalazł tak wielu wspierających, że przy naprawdę symbolicznej kwocie dostać można było… trzy wersje komiksu. Standardową, z okładką alternatywną (szkic bez koloru) i blank. Kolekcjonerzy na pewno zadowoleni.
W.E. to bardzo realistyczne sceny
W.E. – wydanie limitowane i fragment listu autora do wspierających projekt
W.E. zaczyna się niepokojącymi dialogami, które bez etykietki “postapokalipsa” mogłyby być dość mylące. Rodzina w nerwach, w napięciu, być może na wpół drogi do paniki lub paranoi. Nie chcąc psuć zabawy, dodam tylko, że to bardzo realistyczne sceny. Świat, który się poniekąd kończy – szufladka, do jakiej można włożyć W.E., jest dość obszerna. Taki komiks nie musi ociekać toksycznymi odpadami, nie musi przebrzmiewać przez niego echo eksplozji atomowej, a maszyny wcale nie muszą w nim biegać zbuntowane. Ronek idzie właśnie w innym kierunku, zaczyna niemal wyłącznie od kreślenia relacji między bohaterami, od pokazywania, jak zwykli ludzie mogliby zachować się wobec globalnego… No właśnie. Lektura pierwszego zeszytu nie obrazuje zbyt precyzyjnie zagrożenia, wiemy jedynie, że ono gdzieś tam czyha i prawdopodobnie ma globalny charakter.
Z planszy na planszę napięcie wzrasta
Scena otwierająca jest w pełni czytelna, bo już na etapie promocji projektu można było sobie zakodować, że W.E. to postapo. Bez tego widać by było zbyt wiele opcji, bo nie ma tutaj madmaxowej stylistyki, zakażonych pustkowii, ani innych jawnych wskazówek. Miasto, dom, czy las jak każdy inny. Mniej czytelny może być pierwszy przeskok czasowy, który bez najdrobniejszego ostrzeżenia cofa narrację do okresu “sprzed” – bo w takiej konwencji jak tutaj, oś czasu przecież zawsze opatrzona jest wyraźnym podziałem przed/po – ale potem, aż do końca zeszytu, kolejne przeskoki już układają się w głowie intuicyjnie. Z planszy na planszę napięcie wzrasta, fabuła zaciekawia, żeby stanąć w punkcie zwrotnym dla każdego z wykreowanych wątków. Finał pierwszego epizodu W.E. jest okraszony jeszcze drobnym akcentem mającym albo wpisać historię w gatunkową stylistykę, albo z niej zadrwić – ciężko na tym etapie stwierdzić. Pojawia się postać, która mogłaby wystąpić zarówno w kolejnej części Fallouta, jak i w jego parodii, ale ponownie – nie spoileruję.
Wyrazista atmosfera i emocje
Nie wiemy więc do końca na jakich zasadach wali się świat w W.E., ale z pewnością się wali. Przynajmniej przedstawieni do tej pory bohaterowie są o tym przekonani. Dzięki temu, że zastajemy ich w otoczeniu przypominającym nasze, łatwo się z nimi identyfikować. Swojskość nazw polskich miejscowości nie pozostawia złudzeń, mamy się poczuć, jakby fabuła rozgrywała się obok nas. Dodatkowo Ronek tak pokazuje wewnątrzrodzinną codzienność, że aż ciężko oprzeć się wrażeniu, jakby przynajmniej niektóre z dialogów były wykrojone i przeszczepione z prywatnego życia do publikowanego albumu. Co to wszystko daje w połączeniu? Wyrazistą atmosferę i emocje. Nie znamy jeszcze detali rozgrywającej się zagłady rasy ludzkiej, ale bez problemu możemy wczuć się w rolę zgubionych i zagubionych, zdesperowanych i załamanych. Mamy wszelkie prawo, żeby kojarzyć kreskę Ronka raczej z historiami dla dzieci. Raz, bo postacie są specyficznie obłe, łagodne, karykaturalne, a dwa, bo autor wielokrotnie tworzył dla młodszych czytelników. Tym razem jednak łzy i strach zilustrowane w komiksie jasno wskazują na starszego docelowego odbiorcę. Gratuluję decyzji o badaniu nowych gruntów i próbowaniu nowych tematów, ja tam tę kreskę mogę oglądać w dowolnym wydaniu.
A to dopiero pierwszy zeszyt…
W.E. to nie popis graficznych umiejętności. Osobiście styl Ronka bardzo lubię, ale radzę przed sięgnięciem po komiks zastanowić się, czy tło często szczątkowe lub żadne nie stanowi wady. Czy w ogóle taka cartoonowa oprawa wizualna będzie Ci pasować do poważniejszej, brutalniejszej hisotrii. Dla mnie to akurat nie jest przeszkodą, ale wyznawców realizmu przestrzegam. Zdziwiło mnie natomiast, niezbyt eleganckie moim zdaniem, wykończenie plansz. W wielu miejscach szkice nie są w całości przykryte tuszem, tak jakby zabrakło gumki. Pewnie można to odebrać jako undergroundowy sznyt, rzecz jest przecież wydana niezależnie, ale mnie jakoś wadzą ledwie widoczne wykrzykniki w tle tych wyraźnych wykrzykników, albo podwójne zarysy czyjejś głowy. Taki trochę “making of”. Wolałbym nie widzieć już ołówka pod tuszem, albo w ogóle tuszu, tak jak na okładce limitowanej – jedno z dwojga. W.E. nie jest też fabularną rewolucją, mieliśmy już rodzime postapokaliptyczne komiksy. Warto tylko pamiętać, że to dopiero pierwszy zeszyt, więc pytanie raczej, czy czuć potencjał. Moim zdaniem tak. Ciekawi dalszy los bohaterów, ale i wciąż nie wykrystalizowany pomysł na koniec świata oglądany z Polski. Jest napięcie, są też intrygujące postacie pokazane dopiero w epilogu. Trzymam kciuki za kontynuację!