11 września 2001. Dzień, w którym runął świat
Komiksy takie jak 11 września 2001. Dzień, w którym runął świat uświadamiają mi, jak szybko mija czas. Dwie dekady to już nie przelewki, można się poczuć staro z samego faktu, że pamięta się doskonale wydarzenia oddalone od dziś o dziesiąt lat. Zamach na World Trade Center śmiało można nazwać wydarzeniem historycznym, o którym obecne i przyszłe pokolenia uczyć się będą w szkołach. Czy XXI wiek zaskoczy jeszcze czymś, to się okaże. Tymczasem wielu ludzi myśląc o bardzo znaczącym dniu tej epoki ma przed oczyma wspomnienia z tamtego pamiętnego dnia.
Komiks Baptiste Bouthier i Héloïse Chochois przywołał moje wspomnienia z 11 września 2001. Miałem niespełna 20 lat, czekałem na rozpoczęcie roku akademickiego, włóczyłem się nieśpiesznie po Warszawie, wpadłem do Stodoły, w której pracowałem. Ten dość leniwy dzień nie wryłby mi się w pamięć, gdyby nie to, co zobaczyłem wieczorem w telewizji. Dwie wysokie, płonące wieże w Nowym Jorku. Samoloty uderzające w ścianę budynku. Śmierć transmitowana na żywo na cały świat. Szok, odrętwienie i niedowierzanie. Mrowienie w palcach i uginające się z wrażenia kolana.
Bohaterką komiksu 11 września 2001. Dzień, w którym runął świat jest Juliette. Baptiste Bouthier rozpoczyna narrację, od czasów współczesnych (co robi dodatkowe wrażenie na czytelniku), po czym następują retrospekcje. Jedne z wydarzeń w Nowym Jorku. Drugie pochodzące ze wspomnień głównej bohaterki, co całkiem przypadkiem zgrało się doskonale z moimi przemyśleniami przed lekturą komiksu. Juliette przypomniała mi całkiem szalony fakt, 20 lat temu w odróżnieniu od dzisiejszych czasów, nie wszyscy mieli telefony komórkowe, a ci, którzy je mieli, wykorzystywali je głównie do rozmawiania i wysyłania SMS-ów. Dzisiaj wiadomość o takim zamachu obiegłaby świat w kilka minut. W 2001 roku trwało to trochę dłużej, niektórzy żyli w nieświadomości nawet kilka godzin.
Héloïse Chochois w dość prosty sposób ilustruje losy bohaterki i wydarzenia w Nowym Jorku, jakby nie chcąc odwracać uwagi od tego, co najważniejsze w tym komiksie, czyli od treści. Cartoonowe ilustracje uzupełnione przez spokojne, blade kolory, wypełniające strony z dobrej jakości papieru bez połysku są jakby uspokajającą odskocznią od dramatycznych wydarzeń. Od tych najbardziej znanych obrazów z telewizji, uderzenia przez samolot drugiej wieży, zawalenia się obu budynków i skaczących z okien pracowników wyższych kondygnacji, pojawiają się trochę mniej znane kadry. Możemy towarzyszyć strażakom w akcjach ratunkowych, przemierzamy z ocalałym Brianem klatkę schodową i jesteśmy świadkami jego szczęśliwego wyjścia z budynku. Chodzimy po ulicach Nowego Jorku z Suzanne Plunkett, dziennikarką, pragnącą wykonywać swoją pracę i uwiecznić na zdjęciach tragizm.
W komiksie widać doskonale jak świat się zmienił przez te 20 lat. Wspomniane wcześniej telefony komórkowe, które są zarówno cudem, jak i utrapieniem dzisiejszych czasów. Dzisiaj akcja ratunkowa przebiegłaby zupełnie inaczej, zaczynając od prędkości informacji o niebezpieczeństwie, kończąc na pracy i koordynacji zespołów ratunkowych. Dzisiaj każdy nosi w kieszeni komputer z wbudowaną kamerką (albo trzema). 20 lat temu aparat cyfrowy z możliwością podłączenia do komputera robił wrażenie kosmicznej technologii.
Rozmach i tragizm wydarzeń z 11 września 2001 zmienił świat na dobre. Pociągnął za sobą lawinę , w tym wypowiedzenie wojny, poszukiwania Osamy Bin Ladena, ale też procedury dotykające każdego obywatela, jak zaostrzenia kontroli przy dalekich podróżach. Baptiste Bouthier przez drugą połowę komiksu zajmuje się analizą skutków zamachów (w tym, tych na World Trade Center), zaczynając od polityki aż po reperkusje dotyczące każdego z nas, zwyczajnych zjadaczów bułek.
Rok 2021 to zdaje się idealny czas na to, aby zrobić podsumowanie z poprzednich 20 lat i poszukać przyczyn niektórych zmian (też tych, które niekoniecznie są na dobre). A o tym, że teraźniejszość daleka jest od normalności, świadczą chociażby maseczki i strach przed kolejnym globalnym zagrożeniem, jakim jest wirus COVID-19. A między tymi latami świat nie stał w miejscu, na kuli ziemskiej wybuchały konflikty, ludzie ginęli na wojnach, a zamachy z Paryża podsycały strach wśród ludności cywilnej na Starym Kontynencie.
Co ważne 11 września 2001. Dzień, w którym runął świat to komiks, który nie jest przesiąknięty patosem. Pomaga w tym bez wątpienia lekka narracja z poziomu zwyczajnej francuskiej dziewczyny, która akurat chciałaby odwiedzić swoją koleżankę w Nowym Jorku. Bouthier nie ominął też teorii spiskowych, gniewu na Amerykanów, z którego wynikałoby, że sami są sobie winni oraz krążących żartów, w bardzo kiepskim stylu. Pokazuje też, jak posunął się światowy dozór. Telefon wie przecież o was dosłownie wszystko, a zebrane przez niego informacje mogą być wykorzystywane bez specjalnego pozwolenia przez elementy śledcze. Trwająca jeszcze pandemia popycha toczące się od 20 lat koła permanentnej inwigilacji w dalsze rejony, co wprawia w zadumę w chmurze obaw. XXI wiek rozpoczął się mocno, zostało go jeszcze prawie 80 lat, a zmiany, jakie przyniósł do tej pory, nie napawają mnie optymizmem.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji