Marvel Origins. Iron Man 2. Tom 13
Marvel Origins. Iron Man 2 to następny tom z przygodami złotego mściciela. Album zawiera oryginalne zeszyty Tales of Suspense #47-53, przynosi mały legion międzynarodowych przestępców i jedną, bardzo ważną zmianę, jeżeli chodzi o zbroję, wyglądającą już bardzo podobnie do tej współczesnej w barwach złota i czerwieni.
Co w artykule?
Niezwykła atmosfera w zwyczajnym biurze
W marvelowym biurze kreatywność musiała się skraplać na ścianach. Ależ tam musiała panować gorąca atmosfera. Ciut można poczytać o tym na stronach umieszczanych pomiędzy poszczególnymi zeszytami, ale coraz bardziej kusi mnie, aby je omijać. Redaktorzy rzucają informacjami bez ładu i składu, czasem już wybiegają w przyszłość, względem tomów, w których publikują i zdarzają się paskudne spoilery. Ja wiem, że te komiksy mają po 60 lat, ale jednak w większości ich nie czytałem.
Kocioł wydawniczy wymagał dostępu do zasobów. Stan Lee dynamicznie dobierał zespół i tak do Tales of Suspense i historii z Iron Manem zawitał Steve Ditko, równolegle pracujący nad Spider-Manem. Zagrzał miejsce tylko na trzy zeszyty, ale do czasu zdania pracy Donowi Heckowi, doszło do rebrandu marki. Toporny i brzydki pancerz został zastąpiony technologicznym cackiem mieszczącym się po złożeniu w walizce.
Wyobrażenia rozwoju technologicznego
Tyle że zaawansowana technologia tu prezentowana wzbudza politowanie i ironiczne uśmiechy, ale w kilku miejscach robi się ciekawie. Super tranzystory i zbroja, którą trzeba co chwilę ładować (i to z gniazdka) przypominają przeżytki w stylu żelazka z duszą. Na dodatek Tony Stark musiał nosić cały napierśnik, aby nie umrzeć. Nie mówiąc już o niewygodzie, jak on się mył, to nie wiem. Musiało od niego strasznie capić.
W ToS #53 pojawia się niebezpieczna antygrawitacyjna broń, wynaleziona przez Starka, zdolna przenosić samochody, czołgi, czy nawet budynki i pagórki. Nieźle, ale sposób wynalezienia jednak woła o pomstę do nieba. Ot, bohater poskładał obwody w przypadkowy sposób. Później zaś twierdził, że nie jest w stanie skopiować tej technologii, ale no przepraszam bardzo. Wystarczyłoby dobrze obejrzeć broń i złożyć drugą w dokładnie ten sam sposób. Tym razem bez przypadku.
Naklepać cyrkowcowi, naklepać Chińczykowi i Rosjaninowi też
Tony Stark to postać światowego kalibru, głównie dzięki dostarczaniu wojsku broni. Z takim też rozmachem dobierano mu przeciwników. Każdy zeszyt to osobna przygoda, a że Iron Man zajmował tylko część magazynu Tales of Suspense, każda historia jest dynamiczna i rozgrywana w deko przyśpieszonym tempie. W zasadzie wychodzi to na plus.
Obok kilku mało znaczących szumowin, typu Melter, czy Tajemniczy Lalkarz (no serio, bardziej idiotycznego pseudonimu nie można było chyba wymyślić) pojawia się ikoniczny Mandarin i to nie naćpany figurant, jakiego znamy z filmu, tylko diabelnie niebezpieczny przeciwnik, dysponujący groźnymi pierścieniami. Rosjanie też wysyłają kogoś od siebie, po tym, jak Crimson Dynamo zmienił stronę mocy (więcej w poprzednim tomie z przygodami Iron Mana – klik). Sprawiedliwość ma wymierzyć nie byle kto, bo sama Czarna Wdowa! Nie wiem, co jest w tych pierwszych pojawieniach, ale wywołują we mnie ekscytację, mimo że Natasha Romanoff, którą znamy z filmów czy późniejszych komiksów różni się i wyglądem, i zachowaniem.
Czytam po kolei Marvel Origins – kto to ci X-Meni?
Tales of Suspense #49 został zarezerwowany na przygodę z Angelem z pierwszego składu X-Men. Jeśli wam nie przeszkadza, że seria o mutantach nie pojawiła się jeszcze w kolekcji, a po prostu lubicie mutantów, to będziecie mieć tu sporo radochy. Podniebne pojedynki są świetne, pojawia się też reszta drużyny. Mam plan przeczytać to w chronologicznej kolejności, ale jeśli cokolwiek wiecie o Szkole Xaviera i jego uczniach, to całkowicie wystarczy, aby nie czuć się zagubionym. Wątek wpływu promieniowania z bomby atomowej uważam za nietrafiony i przebarwiony, ale już trudno. Miało wyjść na poważnie, wyszła głupotka.
Trójkąty Tony’ego Starka
Tony Stark porusza się tutaj w relacyjnym trójkącie, a właściwie dwóch. Bogacz handlujący bronią, bawiący damy z towarzystwa, genialny wynalazca, z rewelacyjnymi pomysłami, z których jeden utrzymuje go przy życiu i superbohater, zakładający zbroję i stający do walki, aby bronić zwykłych ludzi. W jego najbliższym otoczeniu znajduje się para, którą poznaliśmy już ostatnio. Kierowca o smętnej minie, nazywany przewrotnie Happym oraz urocza, podkochująca się w swoim szefie sekretarka Pepper Potts. Spotkania tej trójki ubarwiane są irytującymi dialogami pełnymi docinków, których do pory wydawania przygód o superbohaterze w złotej zbroi Stan Lee napisał już dziesiątki, ale i tak te z Iron Mana są dużo lepsze, niż niekończące się utarczki słowne z serii o Patsy Walker czy Millie the Model.
Czytało mi się ten tom całkiem przyjemnie, choć nie spodziewajcie się tu fajerwerków. I nowoczesna technologia, i rozmach graficzny to dopiero nadejdzie. Niemniej miło się obserwuje prace klasycznych rysowników, zwłaszcza że dochodzi ciągle do roszad w ekipie. Wyławianie drobnych niuansów między stylami przynosi sporo frajdy. Iron Man powróci w tomie 19!
Zajrzyjcie na stronę wydawnictwa Hachette. Prezentację tego tomu znajdziecie w poniższym filmiku: