Metal Hurlant 7. Parada Potworów
Potwory. Kryją się w cieniu lub w zakątku duszy. Gdzie mrok i wilgoć, tam im najwygodniej. Z tamtego miejsca straszą najbardziej, bazując na podstawowym instynkcie. W ciemności czyha niebezpieczeństwo, a czasem nawet śmierć. Można zostać zaatakowanym i nawet tego nie zauważyć. Metal Hurlant 7 jest jak mocna halogenowa latarka, zdolna rozświetlić nawet najgłębszą ciemnicę, dzięki czemu zobaczyć można kryjące się monstra. Potwory przechodzą po kolei bez pośpiechu, ale wykorzystują zaistniałą sytuację, aby pokazać, na co je stać.
Świeżutkie potworki
Metal Hurlant 7, czyli nieparzysty, a więc otrzymujemy zgodnie z dotychczasowym kroczeniem polskiego wydawcy nowsze, współczesne historie komiksowe uzupełnione przez publicystykę. Do tej pory wpadł mi w ręce tylko szósty numer, czyli parzysty, sięgający do starszych, klasycznych opowieści z lat 70. i 80. W tych nowych wynurzeniach ekipa oryginalnego pisma nie zapomina o bogatej spuściźnie, czego dowodem jest pierwsza (i w sumie też ostatnia) historia z magazynu.
Metalowy świt to melancholijny hołd dla mistrzów takich jak Druillet, czy Moebius. W niegościnnej przyszłości będzie można znaleźć przytulne pomieszczenie, w którym będzie można poczytać stare, komiksowe magazyny. Ta chwilka (chciałoby się powiedzieć) relaksu pozwoli nabrać sił mentalnych i fizycznych oraz wzbudzić odwagę do wyjścia z zamknięcia i walki z tym, co przynosi dzień (akurat w przyszłości są to roboty, ale wiadomo, że raczej miewamy inne kłopoty).
Ciut wąsko, ale i tak szeroko
Wstęp Jerry’ego Frissena dobrze wprowadza w potworną tematykę magazynu. Lekko humorystycznie, szeroko rozstawiając ramy. Bo nie chodzi tylko o to, by przeprowadzić pod nosem czytelnika kilka potworów, jak to robił to choćby Bernie Wrightson (a robił to wybornie), ale też poszukać okropieństw w swoim wnętrzu. Tak, autorzy komiksowi są potworni, jak inaczej wytłumaczyć choćby takie zabicie Gwen Stacy na łamach The Amazing Spider-Man? W końcu dochodzi też do głębokiego filozofowania na temat i efekt w sumie jest taki, że te okropieństwa jednak są luźną ideą dla opowiadań w stylu science-fiction.
Neyef w Marguerite porusza temat ukrytych pragnień wychodzących z ludzi, którzy wiedzą, że jutra nie będzie. Apokalipsa, którą w tym przypadku ma sprowadzić kometa, podobne wejrzenie w ludzkie marzenia przeprowadził Pilipiuk w Oku jelenia, tu jest mniej brutalnie, choć nie bez dramatyzmu. Tym bardziej, że zakończenie jest przewrotne. Do uwalniania szaleństwa dochodzi też czasem w inny, ale nadal zewnętrzny sposób, tak jak w historii pewnej bransoletki.
Cywilizacja przyszłości
Nie brakuje katastrof, które ludzie ściągną na swoją głowę wraz z postępem technologicznym. Roboty to współcześni niewolnicy, wykonujący najgorsze i najcięższe prace. Czy kiedyś staną się na tyle ludzcy, że postanowią wyzwolić się spod ręki ciemiężców? Sztuczna niewinność to klasyczna wojna z maszynami, ale wątek technologiczny rozwijany jest w magazynie w różne strony. Czy to podtrzymywaniu ludzi w wirtualnej rzeczywistości po ograbieniu z każdego, cennego organu (Maski w dół), czy kieszonkowego świata, zainstalowanego na pokładzie samolotu, umożliwiającego na nielimitowane nagranie pożegnania (Vukojebin). No i ta wilcza symfonia przy akompaniamencie skrzypiec, no jak mógłbym o niej nie wspomnieć.
Nie brakuje też wątków tolerancji. Miran Kim wykorzystuje medium, aby pokazać, że wygląd spoza panujących norm nie czyni potwora. Ci, tak zwani „normalni” ludzie, ziejący nienawiścią i odpychający od siebie inność są tu prawdziwymi monstrami. To, że czegoś nie rozumiemy, nie znaczy, że jest złe. Banał, ale niektórym trzeba to powtarzać. W podobną perspektywę wpada artykuł o cyrkach pełnych „freaków”, czy tak naprawdę niepełnosprawnych ludzi, którzy w minionej epoce nie mogli znaleźć innej pracy, jak tej w cyrku, gdzie mogli pokazywać swoją ułomność. Perspektywa znowu odwraca się na niekorzyść zwyczajnych zjadaczy bułek, szukających wrażeń.
Fuj, ale szkaradztwo!
W warstwie graficznej jest jeszcze szerzej. Od foto realizmu Nikoli Pisareva po czarno białe plansze Eliego Huaulta bazujące na tuszu uzupełnianym szarościami. Od sympatycznych ludków zaludniających komputerowy kosz, króliczków, które akurat siadają do obiadu, przez lekko mangową opowieść o potworze mieszkającym w głowie bohatera, po niemy napad lęku, który dzięki ekspresji Laurenta Siefera można poczuć, nie trzeba rozumieć. Odnoszę wrażenie, że każdy z artystów wykorzystuje te kilka stron magazynu jak tylko może, aby pokazać, na co go stać. Miran Kim czaruje malarskim rozmachem, a Filya Bratukhin odbiera dech szczegółowością swoich rysunków.
Aha, uśmiechnąłem się mocno z szorciaka obracającego się wokół muzyki metalowej, w którym występuje Dead z Mayhem i Morbid, który wpisał się do historii muzyki metalowej świetnym albumem koncertowym z Lipska, zakopywaniem w ziemi ubrań przed występami oraz tym, że w końcu urzeczywistnił swoją ksywę, popełniając samobójstwo. Pewnie nie ruszyłaby mnie ta historyjka, gdybym za młodu nie poświęcił kilku lat na poznanie wszelkich niuansów najczarniejszej odmiany metalu, hermetycznie, ale z przytupem.
Całość uzupełniona jest krótką biografią artystów, jeśli ktoś chciałby sięgnąć po album po zapoznaniu się z którąś z krótkich form, to w kilku przypadkach jest taka możliwość (choćby przy Hoka Hey! Neyefa). Obok notek o twórcach wjeżdża Biblioteka Doktora Maddoxa, przegląd biblioteczki sięgający po literaturę grozy i to tu zostaje wspomniany Bernie Wrightson i H.P. Lovecraft. Raczej ciekawostka, ale klimatyczna.
Przyznam, że bardziej spodobał mi się klasyczny, szósty numer (więcej tu – KLIK), ale Metal Hurlant 7 wszedł mi też bardzo mocno. Idea magazynu komiksowego, w którym popatrzeć można na historie w bardzo szerokim paśmie stylów, jest czymś niezwykle przyjemnym, nie pozwala na nudę, umożliwia na zapoznanie się z pracami artystów, po których albumy możliwe, że nigdy bym nie sięgnął. Zamykam magazyn, a potwory kończą swoją paradę i ukrywają się tam, gdzie ich miejsce. Między kartkami, ciaśniutko ściśniętymi gdzieś w kącie regału.
Scenarzysta: Jake Thomas, Neyef, Otto Maddox, Julien Lambert, Tom Dearie, Ryan Barry, Nikola Pisarev, Lilas Cognet, Yann Damezin, Corbeyran, Rurik Sallé, Miran Kim, Matthew Allison, Laurent Siefer, Yann Bécu, Elene Usdin, Elie Huault, Pim Bos, Filya Bratukhin, Chantal Montellier, Harry Bozino, Derf Backderf, Stéphane Levallois, Anaële Hermans, Jim Bishop
Ilustrator: Jorg De Vos, Neyef, Antoine Dodé, Julien Lambert, Tom Dearie, Ryan Barry, Nikola Pisarev, Lilas Cognet, Yann Damezin, Nicolas Bègue, Miran Kim, Matthew Allison, Laurent Siefer, Alex Ristorcelli, Elene Usdin, Elie Huault, Pim Bos, Filya Bratukhin, Chantal Montellier, Sagar, Derf Backderf, Stéphane Levallois, Nadar, Jim Bishop
Wydawnictwo: Labrum
Seria: Metal Hurlant
Format: 203×268 mm
Liczba stron: 272
Oprawa: miękka
Druk: czarno biały + kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo