Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Tom 2
Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Tom 2 stanowi bezpośrednią kontynuację pierwszego tomu. Tym razem ta osobliwa grupa bohaterów zapożyczonych z różnych dzieł literackich musi stawić czoło globalnemu zagrożeniu w postaci najazdu obcych. Jak więc sobie poradziła ekipa pod przewodnictwem Wilhelmy Murray i dlaczego według mnie legendarny scenarzysta, jakim niewątpliwie jest Alan Moore, nie do końca udźwignął tę opowieść?
Na wstępie muszę zaznaczyć jedną istotną kwestie- jestem dużym fanem pisarstwa Moore’a. Poza oczywistymi przykładami jego scenopisarskiego talentu w postaci Strażników, V jak Vendetta czy Batman. Zabójczy żart (kilka słów o tym komiksie tu – KLIK), jest również autorem jednej z absolutnie moich ulubionych serii, czyli Sadze o Potworze z Bagien, w której to Moore wspiął się moim zdaniem na wyżyny swoich umiejętności. Podchodziłem więc z dużym entuzjazmem do Ligi Niezwykłych Dżentelmenów jako całej serii, mając na uwadze to, jakim kunsztem potrafił się wykazać scenarzysta wyżej wymienionych klasyków.
O ile pierwszy tom stanowił niezłe wprowadzenie, zapoznając nas z bohaterami, tak w drugim liczyłem na to, że poza intrygującymi postaciami, dostaniemy również ciekawszą, bardziej zniuansowaną opowieść. Ta w pierwszym tomie była co najwyżej w porządku, choć na swój sposób spełniła swoje zadanie. Miałem bowiem wrażenie, że fabuła to po prostu pretekst, by autor mógł utworzyć ten niecodzienny zespół, a to, co się wybijało, to właśnie relacje między poszczególnymi bohaterami. Niemniej jednak, pierwszy tom czytało się przyjemnie, ale liczyłem, iż Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Tom. 2 podniesie wyżej poprzeczkę…
Niestety drugi tom powiela wady poprzednika, co więcej, historia przedstawiona w tym wydaniu wypada w moich oczach jeszcze słabiej. Nie muszę chyba przekonywać, że każdy oklepany pomysł na fabułę da się przedstawić w oryginalny sposób, a od autora tego kalibru oczekiwania mam zawsze więcej niż duże. Historia w tym komiksie jest jednak niespecjalnie angażująca, pewne wątki poprowadzono maksymalnie na skróty, nie wykorzystując w pełni ich potencjału. Nigdy nie byłem fanem ciągłego ratowania świata w komiksach superbohaterskich, jeśli jednak scenarzysta umiejętnie podbija stawkę, traktując tę „wielką bitwę o Ziemię” jako swego rodzaju moment kulminacyjny, to może wyjść z tego coś sensownego.
Alan Moore natomiast jedzie po linii najmniejszego oporu, nie robiąc z najazdem kosmitów na Londyn niczego ciekawego. Ot, przylatują obcy, stanowią śmiertelne zagrożenie, a Liga musi ich powstrzymać. Jest jeden twist, ale jest to tak leniwie poprowadzone, że aż boli. Zawód jest tym większy, ponieważ postacie nadal wypadają znakomicie. Rosnąca niechęć Mr Hyde’a do Hawley’a Griffina, coraz większa chemia między Alanem Quatermainem, a Wilhelmą Murray, jak i ciągłe podważanie sensu pewnych rozkazów przez Kapitana Nemo – wszystkie te wątki zostały uchwycone świetnie za sprawą sprawnie napisanych dialogów, w których widać, czyje dzieło czytamy.
Tylko właśnie problem polega na tym, że wszystkie te wątki są mocno zaznaczone, ale nie na tyle rozwinięte, bym uznał je za w pełni satysfakcjonujące. Nie są one w żadnym razie złe, aczkolwiek aż się prosi o to, aby pociągnąć pewne kwestie dalej i nadać im więcej głębi. Jak już jednak wspomniałem, Moore zarzuca tę możliwość na rzecz narastającego zagrożenia z obcej planety, która owszem, ma swoje skutki w postaci zmiany składu Ligi w kolejnych tomach, ale sama droga do finału tej opowieści to festiwal niewykorzystanego potencjału.
Jeśli chodzi o rysunki, to one też niczym nie zachwycają, są co najwyżej poprawne. Kadry są statyczne, kolorystyka zwyczajna, a kreska choć przyjemna dla oka, to nie wybija się ponad przeciętność. Jeśli więc ktoś liczył na prace rodem z takich komiksów jak Strażnicy czy Saga o Potworze z Bagien, to i w tym aspekcie się zawiedzie. Zaznaczę przy tym, że nie mamy tu do czynienia z jakąś popeliną, ale te rysunki są jak cały ten komiks – w porządku, ale i bez błysku.
Pomimo mojego lamentu, ciężko mi negatywnie ocenić ten tytuł. Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Tom. 2 to wciąż niezły komiks rozrywkowy, a jeśli szukacie czegoś z nieskomplikowaną fabułą, w której scenariusz schodzi na dalszy plan, a pierwszą rolę odrywają główni bohaterowie, jak i relacje między nimi, to jest to komiks dla Was. Nie nastawiajcie się jednak na nic wybitnego, albowiem daleko tej serii do tego, co Alan Moore zaprezentował wcześniej. Ja natomiast biorę się za nadrabianie Providence i liczę na to, że tam dostanę opowieść na miarę talentu czarodzieja z Northampton.
Scenarzysta: Alan Moore
Ilustrator: Kevin O`Neill
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Liga Niezwykłych Dżentelmenów
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 224
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor