Mazeworld
„Button Man” z ilustracjami Arthura Ransona okazał się hitem Studia Lain. Czy to dlatego, że polscy czytelnicy czekali na ten tytuł od czasów zatonięcia „Titanica” (czy raczej motorówki ze zbyt głośnym silnikiem), jakim były Fantasmagorie? A może dlatego, że to po prostu świetny komiks (więcej tu – KLIK)? Nic dziwnego, że wydawca sięgnął po kolejny album zilustrowany przez tego artystę. „Mazeworld” to prawdziwy majstersztyk sztuki komiksowej – przesuwający granice, ale bez popadania w bełkot, za to z zachowaniem wyrazistości, choć nie stroni od eksperymentów. Jak przeczytacie we wstępie, fabuła narodziła się w wyniku swoistego dialogu.
Co w artykule?
Poważny temat na życzenie ilustratora
Arthur Ranson zgodził się na współpracę z Alanem Grantem pod warunkiem, że temat będzie poważny. Trudno wyobrazić sobie poważniejszy temat niż kara śmierci przez powieszenie. Owszem, w Zielonej mili znalazł się żart z pączkiem tkwiącym w policzkach, ale już przy takiej Tańczącej w ciemnościach płakałem w kinie jak bóbr. Temat o wysokim „centyku ciężkości”. Adam, jako pierwszy od dłuższego czasu, zostaje skazany na śmierć. Szubienica jest schludnie przygotowana, lecz z powodu wieloletniej przerwy w wykonywaniu egzekucji, rdzeń kręgowy skazańca nie zostaje przerwany. Agonia przenosi go do świata w chmurach, do miasta opartego na labiryntach.
Co ciekawe, w języku polskim nie ma rozgraniczenia między angielskim „maze” a „labyrinth”. Różnica jest subtelna i dotyczy konstrukcji. Widać, że Arthur Ranson poczuł temat i mocno się w niego wkręcił. Labirynty są wszechobecne – od układu dzielnic miasta, przez ramki kadrów, po niesamowite przejścia między sekwencjami. Orientalny, piramidalny smaczek dodaje całości pikanterii.
Komiks z superbohaterskim sznytem
W pewien pokręcony sposób Mazeworld można uznać za komiks superbohaterski. Adam nie jest święty – ma na sumieniu morderstwo, i to przypominające pierwsze w historii, bo bratobójcze. W świecie labiryntów nosi maskę i staje się symbolem wolności. Może pomóc rebeliantom pokonać tyrana i stanąć na czele walki, ale dobro i bezinteresowność zdecydowanie nie są jego dewizami.
Tu wpleciona zostaje zachęta do działania. Za każdym razem, gdy Wisielec próbuje uciec od walki, wybiera egoistyczne zachcianki lub zwyczajnie mu się nie chce, opuszcza wymiar labiryntów… i wraca do swojego umierającego na szubienicy ciała. Wielowymiarowa, świetnie skonstruowana fabuła to jeden z największych atutów Mazeworld. Album składa się z trzech około 60-stronicowych epizodów, choć historia mogłaby zakończyć się już po pierwszym. Wtedy jednak zabrakłoby martyrologicznego odkupienia – choć niedosytu raczej by nie było.
Przejście Adama do wymiaru labiryntów, beznadzieja realności
Adam w świecie realnym pełni role narzucone przez innych. Najpierw staje się politycznym przykładem, potem medyczną ciekawostką, a na końcu kluczem i produktem na sprzedaż. Pomijając niezwykłe połączenie z innym światem, jest społecznym odrzutkiem. Jego życie ma niewielką wartość, choć lekarzy obowiązuje przysięga Hipokratesa. Mimo to bohater jest pomiatany i bez skrupułów wykorzystywany.
Co innego w wymiarze labiryntów. Na początku ma ułatwione zadanie – przypomina dawnego bohatera, pojawiając się niczym nowy awatar. Szybko jednak traci zaufanie mieszkańców, ujawniając swoją prawdziwą naturę. Później jednak ciężko pracuje na swoje odkupienie, stając się kimś godnym podziwu i miłości. Trochę przypomina to przemianę brata Nathana w Oblivion Song.
Arthur Ranson uczynił ten komiks wyjątkowym – każda plansza wygląda kapitalnie. Warto wrócić choćby po to, by spokojnie podziwiać ilustracje. „Mazeworld” nie przebił komercyjnego sukcesu „Button Mana„, a z jakiegoś powodu wciąż dostępna jest edycja z limitowaną, i to najbardziej pasującą okładką. Sam ulegam hypom, ale to mnie dziwi, bo to komiks znacznie bardziej wartościowy od sprzedanego na pniu poprzednika, choć nie gardzę dobrze napisanymi, wciągającymi akcyjniakami.
Scenarzysta: Alan Grant
Ilustrator: Arthur Ranson
Format: 210×297 mm
Liczba stron: 190
Oprawa: twarda
Druk: kolor