WKKM. Tom 54 – Wolverine. Staruszek Logan
Wolverine. Staruszek Logan to komiks, który już jakiś czas temu podzielił fanów. Teraz przy okazji Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela temat powrócił, a dyskusje rozbrzmiały na nowo. Album Marka Millara i Steve’a McNivena jedni kochają za klimat, inni niemalże nienawidzą za liczne babole fabularne. Sam, zanim zasiadłem do pisania tej recenzji, zdążyłem się w jedną z takich rozmów włączyć (pozdrawiam, Darku) i z całym przekonaniem Staruszka będę bronił.
O sile tego komiksu stanowią przede wszystkim trzy rzeczy. Pierwszą z nich jest klimat. Akcja Staruszka osadzona jest w alternatywnej przyszłości, gdzie świat (czyli oczywiście Stany Zjednoczone) rządzony jest przez wielkich ZŁYCH. 50 lat temu złoczyńcy zrobili coś, na co nigdy wcześniej się nie odważyli (a przynajmniej nie na taką skalę) – zjednoczyli się i ramię w ramię ruszyli do boju. Praktycznie wszyscy superbohaterowie zginęli w wielkiej bitwie, a pojedyncze niedobitki rozpierzchły się po świecie. Następnie kraj został podzielony pomiędzy wielkich graczy i to oni są prawem w swoich królestwach.
Millar i McNiven stworzyli świat, który po prostu chce się zwiedzać. Jest piękny w swym postapokaliptycznym okropieństwie. Scenarzysta zadbał o kilka smaczków wzmagających apetyt na eksplorację, takich jak np. nietypowe lokacje. Szczególnie dwie z nich zrobiły na mnie duże wrażenie: Hammer Falls, czyli miejsce „spoczynku” Mjolnira, a zarazem kultu dla wszystkich tych, którzy wypatrują powrotu herosów, a także Pym Falls – ogromny szkielet Hanka Pyma. Możemy się sprzeczać, czy Heniek były w stanie urosnąć do takich rozmiarów i czy Pym Particles nie powinny przestać działać w chwili śmierci, ale dla mnie właśnie takie obrazki budują klimat tej historii. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt nazewnictwa królestw i ich miast. Na mapie znajdziemy m.in. Krainę Hulka, Fisk Lake City, Osborn City czy Królestwo Kingpina. Właśnie nad samą mapą spędziłem dobrych kilka minut. Chciałbym poznać ten świat!
A gdzie w tym wszystkim jest Logan?
Nas stary dobry znajomy swój kostium porzucił dawno temu. Od 50 lat jego szpony nie widziały światła dziennego. Jak sam twierdzi, „został złamany” i zaprzysiągł, że więcej ich nie użyje. Powód jego decyzji przychodzi nam z czasem poznać, chociaż akurat ten wątek jest najbardziej niespójny. W każdym razie, James obecnie jest farmerem i wraz z rodziną mieszka w Sacramento, totalnym wygwizdowie w Krainie Hulka. Życie w tym miejscu nie należy do najprzyjemniejszych, m.in. dlatego, że co miesiąc musi opłacać haracz na rzecz rodziny Bannera (swoją drogą Zielony dość licznie się rozmnożył). Kiedy poznajemy głównego bohatera, jest totalnie spłukany, w związku z czym jego rodzinie grozi śmierć. Na szczęście dla niego pojawia się szansa, bowiem Hawkeye potrzebuje partnera do misji kurierskiej. Emeryci, wraz z podejrzanym ładunkiem, muszą przejechać całe Stany, a wycieczka wcale nie okaże się przyjemna.
W tym miejscu należałoby podkreślić drugą ogromną zaletę tego albumu, jaką jest tempo akcji. Staruszek, a właściwie staruszkowie, bo obydwu panom lata dały się we znaki (Logan nie jest już tak sprawny i wiecznie młody, a Hawkeye’a dopadła jaskra), co chwilę wpadają w tarapaty. Dosłownie przyciągają kłopoty, mimo że Logan stara się za wszelką cenę ich uniknąć, a kiedy już dochodzi do starcia, unika walki. Nieuniknione musi jednak nadejść. Z każdą kolejną planszą napięcie narasta. Czytelnik czeka na to, kiedy główny bohater nie wytrzyma i wreszcie wyciągnie swoje zardzewiałe pazurki. To właśnie zawrotne tempo akcji skutecznie odwraca uwagę od licznych baboli fabularnych tego komiksu. Mało uważny czytelnik może wielu z nich nie zauważyć – chociaż są też takie, których pominąć nie sposób (patrz przykład Jubilee). A może zagramy w „kto znajdzie więcej głupot”? Czekamy na Wasze komentarze.
Piękna postapokalipsa
Trzecim atutem tego albumu jest oprawa graficzna. Staruszek Logan jest jedną z najlepiej narysowanych pozycji w całej kolekcji od Hachette. McNiven fenomenalnie rysuje twarze i… akty przemocy. Jak przystało na Wolverine’a komiks jest paskudnie brutalny, a gorąca jucha tryska na prawo i lewo. Warto też zwrócić uwagę na rozmieszczenie kadrów – pełno tu rozkładówek i dużych kadrów. Naprawdę jest na czym oko zawiesić i… kiedy złapać oddech. Co najmniej kilka z nich śmiało można by oprawić w antyramę i powiesić na ścianie.
Nie samą kreską przecież komiks żyje. Przy Staruszku pracował cały zespół ludzi odpowiedzialnych za tusz i kolory – w sumie 9 osób! Mimo to, udało im się stworzyć bardzo spójną, ładną, nieco mroczną całość. Włożyli w ten album masę roboty i to w dużej mierze dzięki nim ma on tak wyjątkowy klimat.
Trudno ocenić?
Lektura Staruszka była dla mnie bardzo przyjemną chwilą, mimo że nie czytałem go po raz pierwszy (jakiś czas temu zapoznałem się z oryginałem). Świadomy bolączek tego albumu, chciałem go bronić i znalazłem na to sposób. Aby w pełni się nim nacieszyć, należy przymknąć oko ma babol i dać mu się pochłonąć. Nie zastanawiać się, a pędzić z głównymi bohaterami przez wertepy tego specyficznego, mrocznego świata. Warto.
Mariusz Basaj