Nie przebaczaj
Co ja właśnie przeczytałem? – takie właśnie pytanie zadałem sobie zaraz po skończonej lekturze Nie przebaczaj. Komiks Ryszkiewicza i Strychowskiej zrobił na mnie ogromne wrażenie, spowodował szok i niedowierzanie. Wzburzony, wręcz wściekły pytałem: Po co ktoś w ogóle tworzy takie obrazy? Co trzeba mieć w głowie, żeby to napisać? I czemu nie przeczytałem tego wcześniej? Cholera, jakie to dobre. Obrzydliwe, ale dobre.
Autorzy Nie przebaczaj zabierają nas w podróż do jednego z najciekawszych okresów w historii Polski, do czasów Dwudziestolecia Międzywojennego. Epoki, pod jakże wieloma względami, pięknej i pełnej ideałów. Takie hasła jak: Niepodległość, Bitwa Warszawska, Centralny Okręg Przemysłowy do dziś w wielu z nas budzą narodową dumę, a w takich chwilach zapominamy, że to mimo wszystko był to krwawy i dla wielu naszych rodaków – biedny czas.
Tym razem twórcy nawet przez chwilę nie próbują idealizować tego świata. Już od pierwszych kadrów pokazują nam jego brzydotę: przemoc, biedę, kalectwo, patologię, a wszystko to potęgują czarno-białym obrazem.
Wsi spokojna, wsi wesoła? Uwaga, spojlery
Głównym bohaterem komiksu jest Tadeusz, młody, uzdolniony muzycznie chłopak z nieco zubożonej rodziny ziemiańskiej. Kiedy go poznajemy, z powodów finansowych wraz z rodzicami przeprowadza się na ojcowiznę – na kresy wschodnie, gdzie kilka kolejnych lat mija mu na stosunkowo beztroskim dorastaniu na końcu świata… Aż przychodzi pamiętny listopad 1931 roku.
Życie głównego bohatera zaczyna się na nowo w momencie kiedy z rąk obskurnych, radzieckich siepaczy – oczywiście w imię wypaczonej idei – ginie jego ojciec, a on sam wraz z ciężarną matką znajduje schronienie w burdelu.
Wszystkie kolejne wydarzenia najłatwiej określić jako eskalację patologii. Sytuacje, do jakich popycha swoich bohaterów scenarzysta są niczym koszmarny sen psychopaty. Szczególnie w pamięci pozostaje kilkanaście ostatnich planszy. Przyznam się, że mniej więcej od połowy albumu do jego samego końca zacząłem naprawdę przeżywać losy głównego bohatera. Było mi go straszliwie żal, a z drugiej strony miałem ochotę na niego nakrzyczeć..
Mało tego, ostatnie strony przejrzałem co najmniej pięć razy. Za pierwszym nie zrozumiałem co tu się stało i miałem ochotę krzyknąć „co jest do cholery?”. Aż sam się sobie dziwię jak bardzo zaangażowałem się w tę historię. Nie przebaczaj obudziło we mnie skryte gdzieś pokłady gniewu i nienawiści. Z całego serca chciałem, aby szlag jasny trafił tych kacapów! Najlepiej w wyjątkowo bolesny, powolny sposób.
Puzzle z widokiem wojnę
Ryszkiewicz bardzo sprawnie operuje językiem komiksu. Swoją historię zaczyna od mocnego uderzenia – tajemniczej, makabrycznej sceny, a całość kończy zgrabną klamrą. Umiejętnie kieruje rozwojem akcji, z jednej strony chwilami ją pogania, z drugiej zaś na dłużej zawiesza uwagę czytelnika na najbardziej szokujących elementach.
Dodatkowego smaczku tej i tak wytrawniej potrawie nadaje poprzez postać tajemniczej, wiejskiej wiedźmy, znachorki czy jak ją tam zwał. Już sama jej obecność potrafi wywołać i ciarki na plecach, i przedziwną fascynację.
Ogromnym plusem tego komiksu jest to, że scenarzysta nie boi się używać brudnego, wulgarnego języka. Wszak tam gdzie burdel, tam i „ku*wy” muszą lecieć. Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdyby te wszystkie okropieństwa odziane były w idealnie czystą, kwiecistą polszczyznę.
A jak już jesteśmy przy języku. Ciekawym zabiegiem jest rusyfikacja wypowiedzi. Tzn. napisane są one przy użyciu łacińskich liter, a nie cyrylicy, ale stylizowane na język zza Buga. Przyzwyczajony co nieco do wschodniej mowy, bardzo fajnie się bawiłem, próbując czytać te teksty z ukraińskim akcentem.
Ładny, brzydki świat
Jak już wspomniałem, komiks utrzymany jest w odcieniach szarości, a samą kreskę określiłbym jako… zupełnie nierówną. Odniosłem wrażenie, że Strychowska trochę bawi się formą, nieco eksperymentuje, co chwilę zmieniając styl – od ostrej kreski i masy detali, przez ostrą i niedbałą po miękką i bardziej plastyczną, powodując wrażenie epizodyczności historii.
W oczy rzuca się także specyficzne kadrowanie. Znajdziemy tu całą masę malutkich – naprawdę malutkich – paneli. Szczerze mówiąc, to zastanawiam się jak to wyszło na papierze (na potrzeby recenzji czytałem wersję cyfrową) i mam lekkie obawy, że taka drobnica może być mało czytelna.
Chwilami wydawało mi się też, że niekiedy bohaterowie przestają być do siebie podobni, ale przy takim natężeniu różnych ujęć, jest to zrozumiałe.
Obraz i słowo współistnieją tu w świetnej symbiozie, czego przykładem jest spora liczba paneli pozbawionych z dymków. I bez liter fabuła płynnie idzie dalej. Koniec końców, oceniając oprawę graficzną, nie mogę napisać nic innego niż to, że to kawał dobrej roboty, która (mimo pewnych mankamentów) cieszy oko, dobrze oddając okropieństwa tego świata.
Nie przebaczę!
Z oczywistych względów projekt mogę polecić tylko pełnoletnim czytelnikom i to tym o mocnych nerwach. Jeśli lubicie od czasu do czasu popatrzeć na zdegenerowany świat, to trudno o lepszą pozycję. Nie przebaczaj to brudna historia, która uważnym czytelnikom przyniesie sporo dodatkowej radości. Wystarczy chwila odwagi, by zanurzyć się w to bagno i dać się wciągnąć. Czekam na więcej!
Mariusz Basaj
PS. Komiks wyprodukowano dzięki portalowi wspieramkulture.pl, liczy 84 strony z (miękką) okładką, a jak podpowiada mi dobry duszek – kosztuje ledwie 28 zł. Komiks możecie kupić TUTAJ.