Y ostatni z mężczyzn – recenzja tom 1
Nie ma co ukrywać, w końcu to żaden spoiler. Głównym pomysłem Briana K. Vaughana na komiks Y ostatni z mężczyzn była apokalipsa, w której giną wszyscy mężczyźni na Ziemi. Wszyscy z drobnymi wyjątkami. Jedynymi ocalałymi ssakami rodzaju męskiego, którzy nie wyginęli jest Yorick i jego małpka Ampersand. Kiedy przeczytam w myślach pierwsze zdanie tego akapitu, moja wyobraźnia przedstawia mi mnóstwo totalnie odjechanych konsekwencji takiego wydarzenia. Dokładnie tym samy tropem poszedł Brian K. Vaughan. Co prawda jestem po lekturze dopiero pierwszego z pięciu obszernych albumów, ale już jestem pod wrażeniem pomysłów, jakie zaprezentował w swoim dziele scenarzysta. Dzieję się w tym komiksie naprawdę bardzo dużo, ale o tym jeszcze później.
Głównego bohatera, Yoricka, poznajemy jako średnio ogarniętego osobnika, który jako hobby i sposób na dorobienie na czynsz wybrał magiczne sztuczki oraz zakłady o to, czy uda mu się uwolnić z więzów. Jako wolontariusz stara się wychować małą małpkę imieniem Ampersand. Jest on synem kongresmenki po uszy zakochanym w dziewczynie badającej antropologię rdzennych mieszkańców Australii. W zasadzie to wszystko, co powinniśmy o nim wiedzieć. Można też dodać, że jest on „jedyny w swoim rodzaju”, ale w tych realiach ten zwrot nabiera całkiem nowego znaczenia.
Fabuła komiksu skupia się na przetrwaniu głównego bohatera w świecie, w którym jest on jedynym mężczyzną. Jak nietrudno się domyślić, świat po nagłej śmierci niemal całości męskiej populacji zmienił się nie do poznania. O skutkach takiej tragedii pisał jednak nie będę, odkrywanie tychże konsekwencji to jeden z najciekawszych aspektów tego komiksu, w odróżnieniu od samych przygód Yorika. Jest on bowiem albo głupi jak but, albo nie do końca dorósł do roli jedynego mężczyzny na świecie. Jako jedyna szansa na przedłużenie gatunku, jest on najważniejszym człowiekiem na świecie, to od niego zależy, czy rasa ludzka nie wyginie. Tymczasem nasz bohater ryzykuje swoje życie w totalnie głupi i nieodpowiedzialny sposób. Nie myślcie jednak, że cokolwiek jest dziełem przypadku, taki zarys charakteru głównego bohatera to oczywiście część planu scenarzysty.
Fabularnie komiks jest fantastycznym dziełem, pod kątem rysunków nie jest już aż tak spektakularnie. Ilustracje, których autorem jest Pia Guerra, od samego początku miały być w głównej mierze wizualizacją scenariusza. To założenie zostało wypełnione w 100%. Realistyczna, jednak dość prosta kreska oraz mało intensywne kolory to popis prawdziwego rzemiosła. Poza kilkoma efektownymi planszami nie ma zbyt wielu rysunków, którymi można byłoby się zachwycać. A trzeba też podkreślić, że ów efekt wywoływany przez plansze to i tak raczej wynik scenariusza niż popisu artysty.
Y ostatni z mężczyzn był już wcześniej wydany w Polsce przez wydawnictwo Manzoku, które jednak skapitulowało po wydaniu 3 albumów. Całe szczęście na warsztat wziął tę historię również Egmont, strzelam więc, że wydawniczy gigant dokończy dzieła.
Paweł Warowny