Istnienie równoległych i alternatywnych światów, wymiarów i rzeczywistości żadnego fana nie zdziwi. Przeplatające sie ze sobą osie czasowe to w świecie Marvela czy DC chleb powszedni. Jedne są lepsze, inne gorsze. Niektóre mają na celu zrobienie porządku w uniwersum, inne są po prostu świetna rozrywka. Co miało na celu wprowadzenie runu JLA Granta Morissona nie wiem i prawdopodobnie nie zrozumiem.
Ziemia jest w niebezpieczeństwie (kto by się spodziewał?!). Zostaje zaatakowana przez Hiperklan, tym razem jednak nie otwarcie. Członkowie klanu rozpoczynają swoją inwazję od naprawiania świata. Użyźniają pustynie, naprawiają skutki katastrof ekologicznych i tym samym przyjmują role zbawicieli ziemi. Liga nie wypada w tym starciu najlepiej, pozostawiając ludzkość samej sobie. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, mieszkańcy Ziemi szybko zmieniają swoich dotychczasowych bohaterów na lepszy model i odwracają się od członków Ligi. Dopiero wtedy Klan podejmuje radykalne kroki prowadzące do wyeliminowania Ligi na zawsze. Potyczka z Klanem to nie koniec przygód. Później pojawiają się jeszcze aniołowie.
Obiektywnie rzecz biorąc dzieje się dużo i intensywnie, czasem nawet ciekawie i z pomysłem. Problem w tym, że brakuje tu związków przyczynowo-skutkowych czy chociażby odrobiny konsekwencji. Superman bez powodu zmienia wygląd, ze strony na stronę przypomina bardziej bohatera Mody na sukces niż symbol amerykańskiej sprawiedliwości. Historia jest chaotyczna, niespójna i przez to najzwyczajniej w świecie słaba.
Wstęp do albumu rozpływa sie nad wspaniałością historii i w samych superlatywach przedstawia pomysły Morrisona. Daleko idące pochwały pobudzają apetyt czytelnika obietnicą iście koneserskiej uczty. Niestety JLA nie dostarcza wystarczająco treści, by wypełnić choćby najbardziej drakońską z diet. Zamiast inwestować w nazwisko Morrisona, można lepiej wydać pieniądze – na przykład na wyjście na piwo.
Mimo kiepskiej lektury, bardzo dziękujemy sklepowi Geek Zone za udostępnienie egzemplarza do recenzji. Karol ostrzegał, że nie warto. Następnym razem posłucham.