Batman – Ziemia Jeden
Nazywa się Bruce Wayne, ale w tej chwili to nieistotne. Dziś jest nietoperzem. Dziś chce być nocą, istnym wcieleniem strachu. Już tylko jedno spojrzenie na jego cień ma budzić trwogę wśród przeciwników, paraliżować nikczemnych tego świata. Ale to tak nie działa, jeszcze nie… Dziś jest facetem w dziwnym ubraniu, w masce, z peleryną. Kto wie, może czubkiem.
Ale to jest nieważne. Liczy się tylko to, by dorwać tego drania. Od dłuższej chwili biegną po dachach. Jego ofiara za chwilę skoczy, ucieknie. Nietoperz sięga po wyrzutnię haków. Celuje. Przenikliwe błękitne oczy zastygają w wyrazie skupienia. Pewnie pociąga za spust… i nic. Sprzęt zawodzi. Rozdrażniony ciska nim i o ziemię. Stracił cenne sekundy. W tym czasie drań niemal uciekł. Miał szczęście, przedostał się na sąsiedni budynek.
Teraz dzieli ich przepaść. Te kilka metrów jest jak granica pomiędzy dobrem, a złem. Nietoperz nie ma wyboru. Musi skoczyć, polecieć. Podirytowany całą sytuacją bierze długi rozbieg. W nerwach zaciska zęby, pokonuje gzyms i frunie. Zimny wiatr jest niczym stalowa bariera, która uniemożliwia mu dotarcie do celu. Rozpaczliwie wyciąga rękę. Nie! Nie dosięgnie. W jednej chwili jego dziewiczy lot zamienia się w swobodny spadek rannego i przerażonego ptaka. Za chwilę zginie. Ze wszystkich sił stara się ratować. Kolejno chwyta za rozwieszone sznury na pranie. Te nie wytrzymują. W końcu uderza. Na jego szczęście stos śmieci łagodzi upadek, ale i tak czuje jak każdą komórkę jego ciała przeszywa ból. Wśród odoru odpadów Gotham City zastanawia się jak do tego doszło. W końcu… nazywa się Bruce Wayne, a to jest Ziemia Jeden.
Zagrajmy to jeszcze raz!
Mniej więcej w ten sposób rozpoczyna się historia autorstwa Geoffa Johnsa i Gary’ego Franka. Znani autorzy jako kolejni śmiałkowie zmierzyli się z originem Mrocznego Rycerza, tym razem umiejscawiając go jednak w alternatywnym uniwersum, na tzw. Ziemi Jeden. Zagranie to pozwoliło im ominąć część ograniczeń związanych z kanonem DC i umożliwiło grę nowymi kartami. Mówiąc prościej: panowie zagrali stary numer w nowej aranżacji. Tylko czy w tym wypadku mamy do czynienia z produktem wartym marki deluxe?
W Ziemi Jeden akcja nie stanowi pierwszego planu. Zresztą po lekturze o samej fabule też zbyt wiele nie można powiedzieć. W końcu wszystko to już było! Dlatego też scenarzysta wolał skupić się niemal li tylko na prezentacji odmienionych wersji znanych bohaterów i relacjach między nimi. Tu Alfred jest kalekim weteranem, Gordon sprzedajnym gliną, Bullock detektywem – gwiazdą mediów, a Pingwin burmistrzem z mroczną przeszłością. W tym nieco brudnym świecie jest gdzieś mały Bruce, który jeszcze do końca nie dorósł i dopiero zaczyna się oswajać z rolą Batmana. Jego wewnętrzna walka jest o wiele ważniejsza od tej fizycznej. Zresztą poza Pingwinem nie ma tu nikogo z przestępców większego kalibru.
Niemal jak żywi
„Pierwszy raz od bardzo dawna widzimy w komiksie oczy Batmana. Odmiana ta może sie wydawać rzeczą błahą, ale tak nie jest. Johns i Frank wiedzą, że prawdziwy urok Mrocznego Rycerza kryje się w jego duszy, pozwalają nam więc spojrzeć mu w oczy. Spojrzenie to zaś może sie okazać długie i zapierające dech w pierwsi” – mówi o tym komiksie Brad Meltzer. I faktycznie, jedno trzeba przyznać autorom. Stworzyli niezwykle żywe postacie: wulgarne, brutalne, pełne przywar i strachu, a z całej tej bandy najlepiej Cobblepot, który kapitalnie sprawdza się w roli despotycznego burmistrza-gangstera. Bezwzględny, błyskotliwy, a zarazem nieco chaotyczny (można tu zauważyć pewne podobieństwa do tego Oswalda, którego widzimy w serialu Gotham) zdobywa serce czytelnika, ale mimo wszystko… to nie wystarczy, by wywindować ten komiks do rangi dzieła. To mimo wszystko kolejny origin, ot z wariacjami i przyznam, że z chęcią zobaczyłbym go poza kolekcją DC Deluxe. W zestawieniu choćby z wydanym również w kwietniu Kryzysem Tożsamości jest aż nadto przeciętny. Nie ma w nim nic, co przyciągnie mnie do niego ponownie.
Proszę, mów mi: Panie Burmistrzu
Dobrą kreację Pingwina kapitalnie wspiera kreska Gary’ego Franka. Oswald wygląda fenomenalnie, nawet przy dość sporym (jak na niego) wzroście. Autor jednak nie wyrzekł się błędów. Jeśli w wasze ręce wpadnie egzemplarz tego komiksu, przyjrzyjcie się uważnie planszom z bankietu. Panie w sukienkach wyglądają albo jak centaury albo jakby za chwilę miały się „załatwić na Małysza”. Totalne kalectwo – zamiast pięknych długich nóg, oglądamy koszmar ortopedy.
Po raz kolejny mamy też do czynienia z rysowaniem bohaterów na podobieństwo znanych aktorów. Bruce Wayne wygląda niczym Tom Cruise, a gdzieniegdzie robi nawet te jego charakterystyczne miny, które znamy z wielu filmów. Z kolei Alfred mocno trąca Christopherem Lee. W każdym razie efekt końcowy jest naprawdę przyjemny, zwłaszcza Frank świetnie operuje mimiką swoich postaci.
Można ominąć
Średniak. Tak najkrócej potrafię opisać ten komiks. W mojej opinii Ziemia Jeden to pozycja dla dwóch grup czytelników: największych fanów Batsa oraz dla tych, którzy do tej pory nie mieli okazji zmierzyć się z jako takim originem Mrocznego Rycerza. Ten, mimo że wychodzi poza pewne ramy, jest całkiem przyjemny. Dla mnie jednak to próba sprzedania po raz wtóry niemal tego samego i nie jest to pozycja, którą chciałbym w tej kolekcji. Jeśli jest tu jakiś fenomen, to go nie znalazłem.
Mariusz Basaj
PS. Dziękujemy sklepowi Geek Zone za udostępnienie egzemplarza do recenzji.