Naczelna syrenka DC nigdy nie występowała w Polsce solo. Zdarzały się komiksy dające więcej przestrzeni tej postaci, jak np. Tron Atlantydy, ale dopiero Aquaman 1 skupia się na niej w pełni.
Masowa produkcja
Na liście płac brak mocno rozpoznawalnych nazwisk. Jasne, ci mniej znani twórcy potrafią zaskoczyć, ale nie tym razem. Aquaman 1 od strony graficznej jest średniakiem. Rysunki, kolory, kadrowanie – wszystko jest oczywiście poprawne. Brak tylko w tym wszystkim jakiegoś polotu, nic nie przykuwa uwagi, jest po prostu czytelnie. Rzemieślnicza robota została wykonana i amerykańska mainstreamowa machina wypluła kolejny album. Aquaman 1 nie jest dobrym obiektem do estetycznych poszukiwań, jest zdecydowanie tym, czego można spodziewać się po amerykańskim komiksie superbohaterskim. Nie nadwyręża wzroku i pozwala sprawnie śledzić fabułę.
Aquaman 1 – Utonięcie w bezsensie
DC stworzyło kolejny produkt zjadliwy w formie, ale już niekoniecznie w treści. Roi się tam od scen wywołujących co najmniej zdziwienie. Władca Atlantydy w pewnym momencie postanawia zadać sobie niepotrzebny ból, chociaż scenarzysta ewidentnie chce nas przekonać, że to akt bohaterstwa i oznaka wytrzymałości. Walki Aquamana i jego ukochanej z armią Stanów Zjednoczonych załamują. Wygląda na to, że wojskowi prowadzą rekrutację wśród pacjentów klinik rehabilitacyjnych, a cały budżet przeznaczony na szkolenia przepijają. Zabójstwo z zimną krwią, jakiego dokonuje Czarna Manta, przebija jednak wszystko. Facet zostaje przedstawiony przywódcy tajnej organizacji, która go pojmała. Goście są w posiadaniu bardziej zaawansowanej technologii niż reszta świata, mają imponująca bazę gdzieś na Antarktyce, szereg dokonań, de facto władzę nad większością globu, itd. Siwy już lider robi pogadankę Czarnej Mancie i… daje się zaatakować jak ostatni nowicjusz, po czym ginie od jednego ciosu. Napastnik natychmiast przejmuje dowodzenie nad całą organizacją. Czy tylko mnie wydaje się nieprawdopodobne, żeby tego typu sytuacja miała miejsce?
Nie ten target
Starsi chłopcy (i dziewczynki) też lubią czasem poczytać o superboahterach – żadna tajemnica. Tylko czasem z komiksami superbohaterskimi jest jak z książką albo filmem, który pamiętamy z dzieciństwa. Podchodzimy do niego z entuzjazmem bo zakładamy, że sprawi nam frajdę, w końcu zawsze sprawiał. Niestety zdarza się, że czar pryska, nasze założenie okazuje się błędne i jesteśmy rozczarowani. Aquaman 1 perfekcyjnie wpisuje się w ten schemat. Pierwszy solowy występ Władcy Atlantydy w teorii zapowiadał się obiecująco, ale w praktyce to naiwna historia dla dzieci. Nie chcąc kończyć negatywnie, podkreślam: dla dzieci. Dorośli czytelnicy mogą nie przełknąć topornej fabuły, mogą chcieć większego realizmu w ukazywaniu walk, czy w wątku politycznym. Kluczowa jest jednak pierwsza rzecz, jak nasunęła mi się po przeczytaniu tego komiksu. Aquaman 1 zachwyciłby mnie, kiedy byłem 8-letnim chłopcem.
Konrad
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.