Komiks i my – recenzja wszystkich (!) numerów
Komiks i my od początku wywoływał we mnie ambiwalentne uczucia. Nie rozumiałem dlaczego ktoś publikował bardzo dobre komiksy w towarzystwie innych, miernych i w dodatku zamieszczał tam jeszcze kiepską publicystykę. Uznałem jednak, że chcę doczytać pociętą na trzy części historię (Stacja kontroli dusz), którą bronił się magazyn. Wstrzymałem się więc z oceną do czasu przeczytania trzeciego numeru. Teraz już nie mam żadnej litości.
Poza Stacją kontroli dusz raczej nic mnie do tego czasopisma nie przyciągało. Bardzo harde hard sf, zupełnie nieprzystające do reszty zawartości. Pełnokrwiste opowiadanie obrazem, świetne kadrowanie i ciężki, zawiesisty klimat. Do kreski można się przyczepić, bo plansze wyglądają trochę jak szkice. Fabuła jednak wciągnęła mnie na tyle, że wytrwałem do ukazania się trzeciego odcinka.
Komiks i my czyli atak z prawego skrzydła
Teraz czuję się usprawiedliwiony recenzując wszystkie numery łącznie i obawiam się, że tak samo oceniłbym kolejne. Autorzy skupieni wokół Komiks i my postanowili stworzyć coś od komiksiarzy dla komiksiarzy i przy okazji „wyrównać proporcje” na naszym rynku. Ich wydawnictwo miało uzupełnić lukę związaną z propagowaniem „jednoznacznie lewicowego przekazu” przez osoby związane z komiksem w Polsce. OK, pomyślałem, nadciąga prawy sierpowy. Staram się zawsze osobno patrzeć na twórcę i jego dzieła, co też z tego miejsca wszystkim polecam. Ale panowie robiący Komiks i my wciskają do swojego periodyku takie ilości prywatnych przekonań, że nie da się na nie patrzeć bez filtru, który sami nałożyli. Zajączkowski, Weigt i inni nie tyle przemycają własne poglądy, co przekazują je wprost, wykorzystując jedynie formę czasopisma o tematyce komiksowej.
Absolutnie nie są pierwszymi, którzy postanowili coś ugrać dla własnej sprawy poprzez komiks. Debiutanckie historie z Kapitanem Ameryką w roli głównej wyrażały stanowisko jego twórców w sprawie roli Stanów Zjednoczonych w II wojnie światowej, sami to przyznawali. Z kolei ojciec postaci Wonder Woman nie ukrywał swojej feministycznej wizji świata, w którym dominującą rolę odgrywać miałyby kobiety. Różnica jednak pomiędzy tamtymi komiksami a prawicowym Komiks i my polega na tym, że te pierwsze bardzo szybko zdobyły pozytywne opinie wraz z rzeszami czytelników, a Komiks i my od samego początku ma złą prasę.
Komiksy czy publicystyka mogą być nasiąknięte przekonaniami autora, ale żeby były wartościowe dla odbiorcy, muszą też posiadać jakieś walory pozapropagandowe. Alan Moore na przykład nie szczędzi w swoich dziełach kontrowersyjnych treści. Niektóre są wręcz w oparciu o nie zbudowane, a on sam w opinii wielu uznawany jest za dziwaka. Anarchista, okultysta i neopoganin, zupełne przeciwieństwo autorów Komiks i my. Ale, kurczę, jakoś tego Moore’a lepiej się czyta, a spośród jego fanów zapewne niewielu porzuciło własne praktyki na rzecz pogańskich rytuałów.
Moja racja jest najmojsza
W trzecim numerze naczelnego polskiego prawicowego magazynu komiksowego zamieszczono historię zatytułowaną Marionetki. Bardzo fajne kadrowanie, pasujące akwarelowe kolory położone specjalnie dla tej konkretnej publikacji, świetne liternictwo. Jedną planszę szczerze chciałbym mieć w oryginale i powiesić na ścianie.
Z większością komiksów w magazynie jest podobnie, są po prostu nudne i nic z nich dla odbiorcy nie zostaje po przeczytaniu. To nie tak, że nie da się zrobić komiksu szerzącego wartości wyznawane przez twórców Komiks i my (jest przecież Jan Hardy, a tam Bóg, honor i Ojczyzna na pierwszym planie), trzeba to po prostu zrobić ciekawie. Na końcu trzeciego numeru w swoim felietonie Weigt stawia pytanie: „Może więc rzeczywiście nie da się ewangelizować przy pomocy komiksu a wszelakie próby to złudna nadzieja nawróconych i wierzących komiksiarzy?”. A ja zapytam: może więc lepiej nie deklarować, że robi się magazyn od komiksiarzy dla komiksiarzy, skoro robi się magazyn od katolików dla katolików?
Zajączkowski w swoim artykule z pierwszego numeru doszukał się podstępnej islamizacji Europy w wielu komiksach. A co z propagandą na jego własnym podwórku? To w mojej opinii brak szacunku dla inteligencji i światopoglądu czytelnika. Tak samo jak tłumaczenie odbiorcy o czym jest komiks, który zaraz przeczyta. Przed Idiotami wzmianka o tym, że nawiązują do Czarnoksięznika z krainy Oz, chociaż można to zauważyć nawet, jeśli nie skończyło się gimnazjum. Przed Flainem wytłumaczenie, że imię tytułowego bohatera jest podobne do Slaine’a… Serio? No a przed Stacją kontroli dusz Zajączkowski wmawia mi, że aby nie mieć problemów z odbiorem tego komiksu, muszę być zorientowany w „teologicznych zawiłościach”. Oświadczam, że nie. Tak samo jak nie trzeba być baltologiem, żeby cieszyć się lekturą Pana Tadeusza, ani ukończyć aplikacji sędziowskiej, żeby coś wynieść ze Zbrodni i kary.
Co za dużo, to niezdrowo
Trzy, czy cztery dobre komiksy na dwadzieścia jeden (nie wliczyłem pasków humorystycznych, których jest całkiem sporo) to za mało, żeby przekonać mnie do przeczytania czwartego numeru Komiks i my. Do tego publicystyka, której kompletnie nie kupuję i nawet nie chcę się o niej szerzej rozpisywać, wystarczy tu już negatywów. Autorzy najwidoczniej nie zamierzają zmieniać charakteru magazynu i pozostanie mi tylko dziwić się wydaniu każdego kolejnego numeru. Już po przeczytaniu pierwszego wątpiłem w sukces finansowy ich przedsięwzięcia. Może coś mnie ominie, bo pewnie w każdym numerze znajdzie się jakaś perełka. Ale kiedy potrzebuję sosu pomidorowego, nie zamawiam go razem z pizzą.
Konrad