Scott Pilgrim. Tom 3
Scott Pilgrim to bohater z komiksów, którego do życia powołał kanadyjski twórca Bryan Lee O’Malley. Seria wychodziła oryginalnie w latach 2004-2010, wraz z komiksowym zakończeniem pojawiła się kinowa adaptacja oraz gra komputerowa. W latach 2012-2015 w twardej oprawie seria zyskała kolory. W zeszłym roku pojawiła się animacja na platformie Netflix, a zaraz za nią dzięki wydawnictwu Nagle Comics na półkach z komiksami wylądował pierwszy tom oryginalnej serii. Wydawnictwo nie zwlekało i od niedawna można już sięgnąć po następne odcinki, w tym po Scott Pilgrim. Tom 3.
Co w artykule?
Powołany do życia dla funu
Scott Pilgrim miał być undergroundowym komiksem, O’Malley liczył na małą sprzedaż, tymczasem jego dziecko rozrosło się do rozmiarów (może i małego w rozmiarach, ale jednak) popkulturowego kolosa. Autor wyraźnie inspirował się dwoma nurtami, mangami Shōnen, czyli japońskimi komiksami adresowanymi do chłopców oraz amerykańską popkulturą, przez co można wyłowić odniesienia do komiksów, seriali, czy filmów. Te wypłynięcia głębokiej nerdozy są kluczowe do uznania marki za kultową w jednych kręgach, ale mogą też tłumaczyć, czemu marka nie wypłynęła na jeszcze głębsze wody, film z 2010 roku zaliczył wpadkę w box-office, a planowana przez Kulturę Gniewu premiera komiksu na polskim rynku w 2010 roku się nie powiodła, a wydawca się wycofał.
Nagłe polskie wydanie wzoruje się na oryginalnej czarno-białej edycji, które podkreśla inspiracje mangą. No ale dzięki temu, można mieć ten albumik w mniejszych pieniądzach, choć jak kiedyś dojdzie wersja kolorowa, to pewnie trzeba będzie zapłacić jeszcze raz. Japońskość tego komiksu konsumowana jest w dużych oczach i dynamicznych pojedynkach, ale bazą historii jest uniwersalna, przystępna dla każdego obyczajowa treść. Przy okazji niedawnej premiery kolejnego odcinka, wchłonąłem trzy pierwsze tomy po kolei i powiem tak, to jest świetna dawka. Wcale nie żałuję, że nie czytałem na bieżąco, zresztą przy takim zalewie dobrych rzeczy, zwyczajnie się nie da nadążać za wszystkim.
Mały, ale wariat
W albumiku Scott Pilgrim. Tom 3 wątki już są daleko posunięte. Tytułowy bohater jest spiknięty z Ramoną, choć nadal jest to ciut nieporadny związek. Niemniej idea pojedynku z byłymi chłopakami obecnej dziewczyny jest już w zaawansowanym stadium. Chłopaka czeka teraz trzeci były, Todd, a tak się nieszczęśliwie składa, że jest to obecny basista i (ponoć) długotrwały chłopak jego byłej. Super gwiazdy rocka – Envy, choć Scott znał ją jako Natalie.
Ta seria trafia mnie na wielu płaszczyznach. Łykam inspirowaną mangą warstwę graficzną, choć wcale nie czuję się zagorzyłym otaku. Trochę może tylko żal, że nie widać jak Ramona farbuje włosy, a robi to cyklicznie, w netflixowym serialu ładnie to pokazano. Niemniej przyjemnie czyta mi się te dość nieduże książeczki, mimo że retrospekcje trafiają często bez zapowiedzi i trzeba się szybko zorientować, do której części życia Scotta właśnie się przenieśliśmy. Narrator co prawda występuje, ale zajmuje się komentowaniem tego, jak ktoś wygląda, lub jak bardzo jest zajebisty.
Twój eks, z moją eks
Z zainteresowaniem śledzę warstwę obyczajową, trochę żal mi nastoletniej Knives, bo polubiłem ją od samego początku, a jej związek ze Scottem był czarujący młodzieńczą niewinnością. No, ale rzucenie się w stronę Ramony, dziewczyny, która nawiedza sny, ma swoją żywiołowość i płynie na fali obsesyjnej ciekawości. Seria eksploruje temat byłych, odpowiadając na pytanie, jak sobie poradzić z przeszłością w ultra nerdowski sposób. Pojedynkując się, w sposób znany z gier typu bijatykowych. W trzecim tomie wątek Envy i jej relacji ze Scottem jest wzięty pod lupę, autor przygląda się fazom związku i zachodzącym zmianom. Ze zwykłej dziewczyny tworzy się gwiazda, która pragnie blasku, a nie spokojnego związku.
Bardzo podoba mi się też cała gałąź dotycząca muzyki, co prawda w trzecim tomie zabrakło piosenek z rozpisanymi akordami, ale nadal dużo jest klimatu garażowych zespołów, które starają się wybić, ale czasem zwyczajnie nic się nie klei. Z nostalgią wracam myślami do salek, w których spotykałem się z kumplami i coś tam próbowaliśmy. Co prawda najczęściej grywałem na gitarze, ale zdarzyło mi się, że ktoś kazał mi przejść na bas. Instrument, którego nie lubiłem i nie za bardzo umiałem na nim grać, ale po latach pokochałem, bo odkryłem, że jego brak jest dla zespołu bardzo bolesny. Epicka bitwa na basy zaprezentowana tutaj jest ekstra, aż chciałoby się to zobaczyć na żywca.
Get over here!
No i jest jeszcze wystrzelona do geekowskiego raju kwestia pojedynków, która daje dużo frajdy. Todd, trzeci eks Ramony włada siłami weganizmu, ale czasem z niejedzeniem białka pochodzenia zwierzęcego oszukuje, więc należy spodziewać się wolty. O’Malley bardzo trafnie zauważa, że kobiece torebki mogą pomieścić więcej, niż dałoby się oszacować to z zewnątrz, co jest ekstra, bo można nosić ze sobą młotek i to okazałych rozmiarów. Trafną obserwacją jest też znalezienie słabych, czy wrażliwych punktów. U Todda są to jaja… kto by się spodziewał.
I to tyle, jesteśmy w połowie, przed Scottem jeszcze cztery pojedynki z byłymi Ramony, czekanie można sobie umilić, czy to serialem na Netflixie, czy to filmem z Michaelem Cerą w roli głównej. Frajda z lektury jest tak duża, że te książeczki kończą się bardzo szybko, więc nie obraziłbym się, gdyby nagle pojawiły się pozostałe tomy na raz. No ale jest co czytać, nawet patrząc tylko na to wydawnictwo, więc nie ma co narzekać. Do zobaczenia przy następnej bijatyce. Następny tom już w lipcu!
Scenarzysta: Bryan Lee O’Malley
Ilustrator: Bryan Lee O’Malley
Wydawnictwo: Nagle Comics
Format: 127×189 mm
Liczba stron: 200
Oprawa: miękka
Druk: czarno-biały
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo