Seria Locke & Key
Wstyd przyznać, kupuję ostatnio więcej komiksów, niż jestem w stanie przeczytać. Gdy zasiadam w fotelu, nie lubię się spieszyć, a każdy miesiąc obfituje w dziesiątki doskonałych wydań, na których lekturę zwyczajnie braknie czasu. Efektem są półki uginające się pod ciężarem kolejnych tomów czekających na swoją chwilę. Jest jednak parę serii, które pochłaniam całkowicie poza kolejnością. Jedną z nich jest Locke&Key.
Joe Hill nie musiałby się szczególnie starać, by odnieść międzynarodowy sukces. Wystarczyło podkreślić, zamiast usuwać z okładek, swoje nazwisko. W czasach dezinformacji, w której rekomendacja i marka pozostają najsilniejszym bodaj bodźcem kupna, syn Stephena Kinga sprzedałby ludziom wszystko. Joe wykazał się znacznie większą ambicją. Zechciał stworzyć własną legendę. By to zrobić, postanowiłzabawić się konwencją i całymi garściami czerpać z możliwości komiksowego medium. Jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że Locke&Key przejdzie do kanonu komiksu. Być może zainicjuje nową gałąź. Mamy do czynienia z fenomenem na miarę Harrego Pottera, a porównanie to nie jest przypadkowe. Podobnie do opowieści o małym czarodzieju, L&K korzysta z jednego z najpotężniejszych, najsłabiej rozumianych, a w konsekwencji najchętniej ignorowanych twórczych płaszczyzn. Płaszczyzny gier.
Pomysłem przewodnim serii jest Keyhouse – dom pełen magicznych kluczy. Te, umożliwiają zmianę płci, przybranie postaci astralnej, rozmowę ze zmarłymi czy ingerencję w zawartość czaszki. Wachlarz możliwości rozwija się miarowo w trakcie czytania. Skończę więc wyliczankę, by nie zepsuć nikomu przyjemności. Szukanie i pojmowanie właściwości kluczy, to jedna z najbardziej ekscytujących części gry.
Głównymi bohaterami jest rodzina Locków: kierowany dziecięcą otwartością Bode, jak przystało na ciekawskiego urwisa, jako pierwszy odkrywa potencjał Keyhouse. Jego starszy brat Tyler, wydaje się białym rycerzem tej opowieści. W potyczkach, które czekają go w domu kluczy przyda się niezłomność i opanowanie, nie pomoże jednak wrodzona naiwność. Ich nieustraszona siostra, Kinsey, sprawdza czy świat nie jest aby lepszym miejscem gdy się pozbędzie co gorszych emocji. Sympatię wzbudza zakochany w niej Scot, choć podryw nie jest jego mocną stroną, syndrom: „że ja nie zrobię?!” czyni z niego wartościowy element układanki.
Na koniec, wypada wspomnieć o Zacku. Jak każdy dobry antagonista wydaje się posiadać niepodważalną przewagę. Niemal dosłownie i niemal wszystkie klucze trzyma on w garści.
Graficznie Locke & Key zdarza się budzić kontrowersje. Samemu długo nie mogłem się przyzwyczaić, że tę mroczną bądź co bądź, powieść, zilustrowano w tak absurdalnie cukierkowy sposób. Na miejscu wydawałby się Templesmith lub ktoś, kto zbuduje nastrój nie tracąc przy tym czytelności. Na przykład Mignola lub jego wprawny następca Duncan Fegredo.
Locke & Key, to jeden z najlepiej napisanych komiksów, jakie kiedykolwiek czytałem. Należy także do tych, które sprawiają mi najwięcej czystej frajdy. Być może zachwyt, który budzi we mnie każdy kolejny tom, czyni mnie ślepym na mankamenty. Prawdą jest, że istnieje tylko jedna rzecz, której nie lubię w serii Locke&Key. Jest nią fakt, że nie należę do jej autorów.
10/10
Józek Śliwiński
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy niezawodnemu sklepowi: