Tajne Imperium Nicka Spencera – najlepszy event Marvela ostatnich lat?
Prawdopodobnie żaden event Marvela nie narobił w ostatnich latach takiego zamieszania jak Secret Empire od Nicka Spencera. Na szczęście w Polsce dzięki decyzjom wydawniczym Egmontu, finał tej wielkiej historii rozdzielonej na dwa tomy dostajemy na raz. Tom 2 serii Steve’a Rogersa i jeden z grubszych egmontowych wydań ze skrzydełkami, główny event pt. Tajne Imperium. Jest to kluczowe, ponieważ historia przeskakuje między wspomnianymi wydaniami zbiorczymi i konieczne jest żonglowanie tomiszczami, by utrzymać chronologiczny porządek w ryzach.
Steve Rogers tom 2 ciężko rozpatrywać osobno, ponieważ jest to niejako uzupełnienie do Tajnego Imperium, prezentujące ciekawy wątek Sama Wilsona, obecnego Kapitana Ameryki. Tom ukazuje również poboczne historie związane z główną intrygą całego wydarzenia. Niekiedy na długi czas w ogóle tracimy z oczu Rogersa, by skupić się na jego otoczeniu i przyjrzeć się, jak powstała sytuacja oddziałuje na postaci wokół niego. Scenariusz rozpisany na drugi tom solowej serii nie jest idealnie wyważony. Boryka się z wahaniami tempa i chaotycznym prezentowaniem perspektyw różnych bohaterów. Swoisty miszmasz kończy się wraz z pewnym mocnym akcentem. Po nim wreszcie zaczynają się dziać rzeczy godne tak głośnego eventu, a my po raz pierwszy bierzemy do ręki opasłe Tajne Imperium i zaczynamy kawał dobrego pisania superbohaterszczyzny w wykonaniu Amerykanina.
Steve Rogers poświęcił życie dla walki o wolność. Obecnie jest jej największym wrogiem. Jako agent faszystowskiej Hydry nie cofnie się przed niczym, żeby zdobyć władzę nad światem. Równolegle swoje problemy ma ruch oporu, który za wszelką cenę chce powstrzymać zbrodniczy reżim, który opanował już wszystkie dziedziny życia, a także i umysły i serca wielu ludzi. Nick Spencer ze swoją historią w Marvelu idealnie wpasował się w amerykańskie realia i równolegle do wyborów prezydenckich planował swój wielki event, Secret Empire, o faszystowskim przywódcy. Przypadkiem kilka lat później Egmont wstrzelił się ze swoim wydaniem w polskie przedwyborcze nastroje. Przypadek? Historia stworzona przez scenarzystę jest niezwykle atrakcyjna sama w sobie. Można czerpać wiele satysfakcji z dobrze zaplanowanej fabuły, superbohaterowania pełną gębą i ciekawych zwrotów akcji, ale przy odrobinie dobrej woli można zauważyć również wiele odniesień do naszej rzeczywistości i między wierszami wyczytać sporo o naszym świecie. Spencer porusza interesujące, a przede wszystkim aktualne zagadnienia, jak zadufanie i zepsucie elit zaślepionych utrzymaniem władzy za wszelką cenę, pogrążonych w wewnętrznych konfliktach i zbyt leniwych do działania na rzecz ludzi. Ponadto wyjątkowo sprawnie jak na klimaty superbohaterskie udało mu się zaprezentować kryzys demokracji oraz widmo totalitaryzmu. Głównym jedak przesłaniem wydaje się tutaj przestroga przed ślepym podążaniem za jednostką i bezgranicznej ufności do autorytetów, które w sposób doskonały uchwyca ostatni zeszyt.
Superbohaterskie mambo dżambo z kosmicznymi kostkami, kontrolą umysłu i typowym deus ex machina nie przeszkadza, by skutecznie pokazać paralele do naszych realiów, związane z prześladowaniem osób niewygodnych dla władzy, wykorzystywaniem kwestii bezpieczeństwa obywateli i bezsiłowym przejmowaniem władzy, wykorzystując wady systemu i ludzkie słabości. Spencer jako były demokrata czuje politykę i rządzące nią mechanizmy jak nikt, dlatego wszystko jest cholernie wiarygodne i metodycznie zaplanowane. W dodatku sprawnie upycha w dialogi sporo konkretnej ludzkiej psychologii i obecnych nastrojów społecznych. Mimo wywrócenia do góry nogami uniwersum Marvela, scenarzysta w jakiś sposób nadal utrzymał postacie z sensownymi motywacjami. Szczerze przeraża myśl, że ta najważniejsza, czyli chęć zmiany porządku panującego na świecie, oparta jest na niczym innym jak na kłamstwie. Osobiście boję się wpływowych fanatyków głoszących swoje ideologie na podstawie podobnie wiarygodnych źródeł. Z tego też powodu, mimo świadomości, że to wszystko jest działaniem jedynie potężnej młodej telepatki i koniec końców uda się przecież to powstrzymać, moje zaangażowanie było utrzymane przez całą obszerną lekturę.
Tajne Imperium trzeba rozpatrywać w kontekście jednego z najlepszych, a na pewno najgłośniejszych eventów w uniwersum Marvela. Nie umniejszając temu co wymyślił tu Spencer, zaangażowanie w projekt Andrei Sorrentino z pewnością ułatwiło osiągnięcie takiego statusu. To, jaki dramatyczny i przejmujący klimat potrafił tu stworzyć Włoch, sprawia, że nawet jeśli nie będziecie mieli okazji, albo zwyczajnie czasu, przeczytać tego naprawdę dużego wydarzenia, przejrzyjcie chociaż prace Sorrentino. Coś pięknego!
Ten kontrowersyjny pomysł mógł się udać tylko z Capem. Tylko z postacią cieszącą się takim uznaniem i tak mocno oddziałującą na każdego bohatera, instytucję i zwykłego szaraka w uniwersum Marvela. Fajnie, że w mainstreamowym komiksie jest również miejsce na światopoglądowy komentarz autora, który początkowo wyglądał jak głupi żart na 75-te urodziny Kapitana Ameryki. Wyszła z tego jednak całkiem niezła laurka dla tej postaci. Dodatkowo Nick Spencer, prowadząc równolegle bardzo dobry wątek Sama Wilsona, przypomina, czym tak naprawdę jest miano Kapitana Ameryki i z czym wiąże się odpowiedzialność związana z dzierżeniem sławnego okrągłego atrybutu.
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Egmont za egzemplarze recenzenckie opisywanych albumów.