Venom. Tom 3 – superbohaterski substytut Benny’ego Hilla

Drugi tom Venoma (więcej tu – klik), choć miewał swoje przebłyski, to jednak nie potrafił on dorównać swojemu poprzednikowi, głównie ze względu na szereg sztampowych i nieciekawych rozwiązań w scenariuszu. Spadek formy upatrywałem wtedy w eventach, które nie dość, że nie pozwalały czytelnikowi odetchnąć, to na dodatek poświęcono im nadmiar czasu kosztem relacji Eddiego z jego rzekomym bratem o imieniu Dylan, a przecież ten wątek stanowił o sile tej opowieści. Czas zatem wziąć na warsztat Venom. Tom 3, który ma za zadanie kończyć event Absolute Carnage, mający swój początek we wspomnianym już poprzednim zbiorze.

Venom. Tom 3

Bardzo cenie sobie pierwszy tom spod pióra Donny’ego Catesa. To nowe wówczas rozdanie dla jednego z najbardziej znanych antybohaterów pokazało, że nawet tak dziecinny pomysł, jak wielki glut z kosmosu, może być wciąż radosną łupanką, ale nie pozbawioną charakteru i głębi. Nawet jeśli nie stałem się wielkim fanem pierwszych zeszytów opowiadających o Knullu, stwórcy Symbiontów, to właśnie z tego wątku wywodzi się moim zdaniem ta lepsza połowowa pierwszego wydania. Mowa oczywiście o sferze osobistej Brocka, jego problemów z ojcem, a także próbie podreperowania kontaktu z Dylanem, nieznanym dla niego dotąd członkiem rodziny. Pierwszy tom, składający się de facto oryginalnie z dwóch trade’ów, stanowił więc kawał solidnej lektury. Dwa wątki, o zupełnie różnej charakterystyce, stanowiły nierozerwalną i ściśle powiązaną ze sobą całość. Jakże szkoda zatem, że drugi tom tego już nie powtórzył, a Venom. Tom 3 niestety powiela błędy poprzednika.

Zanim jednak zacznę lamentować, warto jednak zaznaczyć, że autor m.in. God Country cały czas daję radę, jeśli chodzi o sferę osobistą Eddiego. Dialogi między nim a Dylanem nadal wypadają co najmniej przyzwoicie, a moment, w którym ten drugi dowiaduje się prawdy na pewien temat dotyczący tej dwójki potrafił wręcz poruszyć. Niestety jest to jedyny moment w tym komiksie, kiedy to odczułem jakiekolwiek pozytywne emocje podczas czytania.

Venom. Tom 3

W zasadzie cała opowieść opiera się na pogoni za czerwonym symbiontem, a pomóc głównemu bohaterowi mają Spider-Man oraz Reed Richards z alternatywnego uniwersum. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ta historia jest kompletnie pozbawiona jakiejkolwiek kreatywności. Nie ma tu żadnej lekkości i polotu, akcja nuży, dialogi są rozwodnione do granic możliwości. Naprawdę nie mam nic przeciwko popkornowej rozrywce, nie każdy komiks (a już zwłaszcza superbohaterski) musi stanowić wielkiego eseju na temat ludzkiej egzystencji. Jestem fanem dobrze napisanych akcyjniaków, w których  fabuła niekoniecznie gra pierwsze skrzypce, ale na Knulla, ta cała ganianina za Carnagem to jeden wielki maraton niewykorzystanego potencjału. Bo jak to inaczej nazwać, kiedy tak intrygujący początek opowiadający o sekcie wielbiącej boga symbiontów, zamienia się w bezmyślną nawalankę, niemającą żadnego charakteru.

Nie pomagają też postacie. O ile Donny Cates świetnie się odnajduje w kameralnych momentach i potrafi wtedy tak przedstawić bohaterów, żeby byli interesujący, to w scenach akcji ten autor nie potrafi moim skromnym zdaniem powiedzieć niczego ciekawego o żadnym z nich. W zasadzie to jest wręcz gorzej niż poprzednio, a cała relacja pomiędzy Eddiem, Spider-Manem a Reedem jest całkowicie jałowa i pozbawiona wyrazu. Jeśli kogoś nadal nie przekonuje ta argumentacja, bo przecież to „tylko komiks superhero, ma być szybka rozrywka”, to niech sobie przeczyta Moon Knighta Warrena Ellisa, albo nawet Bloodshota od Jeffa Lemire’a (więcej tu – klik 2). Tam bohaterowie mają w sobie ikrę, potrafiły zaskarbić sobie moją sympatię, a ich one linery bawią i dostarczają autentycznego funu.

Venom. Tom 3

W czasie tego całego mojego wywodu nie wspomniałem za bardzo o tym, co dalej dzieje się w fabule, bo… w sumie nie ma o czym gadać. Mogę jedynie podkreślić to, co pisałem wcześniej: Venom. Tom 3 to superbohaterski substytut Benny’ego Hilla, z tym, że tu jest odwrotnie, bo ten jeden leci za pozostałymi. Niby jest tam jakiś twist, pozornie dużo się dzieje, ale wierzcie mi, że widzieliście to setki razy i na pewno zrobione lepiej. Do tego ten irytujący Carnage, który zaciął się na nazywaniu Venoma stwórcą (a może braciszkiem, nie pamiętam), a na dodatek nie posiada żadnej szczególnej cechy, która mogłaby go opisać. Ot, chce zabić i tyle. Czasem prosta motywacja, a nawet jej brak, mogą przy odpowiednim podejściu stanowić wartość dodaną. Tu niestety tak nie jest.

Ktoś mógłby pomyśleć, że pastwienie się nad kolejnym komiksem spod szyldu Marvela stanowi dla mnie frajdę, aczkolwiek muszę wszystkich zapewnić, że od znęcania się nad jakimkolwiek tworem popkultury, zdecydowanie wolę czerpać z niego radość, starając się przy tym wypatrywać jak najwięcej zalet. Venom. Tom 3 wciąż je posiada, ale można je policzyć na dosłownie kilku kartkach. To zdecydowanie jedno z moich największych komiksowych rozczarowań, jeśli chodzi o względnie świeżo wydane u nas tytuły. W przypadku Waszej tęsknoty za Eddiem i jego kumplem symbiontem zalecałbym wrócić do pierwszego tomu. Da Wam to więcej rozrywki, a i zaoszczędzicie trochę pieniędzy.

Scenarzysta: Donny Cates

Ilustrator: Iban Coello, Ryan Stegman

Tłumacz: Zofia Sawicka

Wydawnictwo: Egmont

Seria: Marvel Fresh, Venom

Format: 167×255 mm

Liczba stron: 320

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Papier: kredowy

Druk: kolor

Share This: