Vreckless Vrestlers [#0, 1, 2, 3, 4-5]
Vreckless Vrestlers to pozycja wyjątkowa na polskim rynku komiksowym. O jej unikatowości świadczy kilka faktów – począwszy od numeracji poszczególnych zeszytów, poprzez sposób wydania, kreację bohaterów aż po osobę, jakże sympatycznego autora. Łukasz Kowalczuk zaserwował czytelnikom barwną podróż sentymentalną do lat młodości, kiczu i zapasów – lat 80. i 90. Autor, operując szalonym humorem, wymyślnymi formami przemocy i garścią absurdu, zdobył moje serce. – Historia, którą prezentuje nam Łukasz Kowalczuk jest jak wycinek z wyobraźni młodego chłopca (dziś pewnie koło 30-tki), który po skończonym epizodzie ulubionego serialu wymyśla własne pojedynki. Ukochany robot, koniecznie megazord lub transformer, musi mieć kolejnego przeciwnika. Przyznajcie to sami, jako dzieci wymyślaliście (lub dalej wymyślacie) przygody dla swoich ulubionych bohaterów bądź sami kreowaliście. Tak było, nie? – pisałem kilka miesięcy temu.
Profesjonalna, międzywymiarowa liga wrestlingu, w której brak zasad jest jedyną obowiązującą regułą. To również komiks, którego odcinki są relacjami z walk – ukazuje się zarówno na papierze, jak i w formatach cyfrowych. Jest z grubsza pozbawiony dialogów – Vrestlerzy walczą, nie gadają! To hołd złożony popkulturze lat 80. i 90. – wrestlingowi, zabawkom, kreskówkom, historyjkom obrazkowym i grom. Rzeczom, które nadal sprawiają mi mnóstwo radości i zawsze będą wielką inspiracją – mówi autor o swojej serii.
Emocjonujące zawody odbywają się w dalekiej przyszłości. Tajemniczy Manager, który zarządza ligą wszedł w posiadanie maszyny, dzięki której może podróżować w czasie i przestrzeni. Aby podkręcić oglądalność swoich gali, ściąga kolejnych zawodników z najdalszych zakątków ludzkiej wyobraźni. Wojownicy występujący w VV tworzą prawdziwą mieszankę wybuchową. Kowalczuk, tworząc swoje postacie musiał mieć setny ubaw. Sięgnął nie tylko do popularnych motywów, ale odniósł się też do bardziej współczesnych trendów. Prezentacji bohaterów poświęcony jest cały numer zerowy, tym bardziej grzechem byłoby ich tu nie wymienić, bo przecież także oni stanowią o sile tego komiksu. Tylko na nich spójrzcie:
– Spike Lee – przywódca jednego z największych chińskich gangów;
– Crimean Crab – przerośnięty krab, mutant z Morza Czarnego, alkoholik;
– The Eye – ubrany w akwalung zabójca mutantów z Morza Czarnego, przyjaciel kraba;
– The Original Hippie Killer – kibol z Gdyni;
– Flatwoods Monster – śmierdzący potwór z bagien;
– Barbarcia – baba z brodą, idealna kobieta dla Thora;
– Vegan Cat – wielki, wegetariański kot z krainy krwiożerczych kocurów;
– Sergeant Reptillion – wojskowy jaszczur.
Ponadto na zwycięzcę turnieju czeka obrońca tytułu – BulldGod (o sześciu kończynach). Co ciekawe, walki są pozbawione dialogów. Dlatego tym bardziej warto podkreślić kunszt prowadzenia fabuły przez autora. Nie używając żadnych słów, zaprezentował nam interesujące walki – każde starcie wygląda zupełnie inaczej. Nie znajdziecie tu nudnej powtarzalności. Atmosfera jest tak gęsta, że można ją rąbać siekierą, a emocje sięgają zenitu (zwłaszcza podczas walki Craba i The Eye’a).W przypadku tego komiksu nigdy nie możecie być pewni wyniku bitwy. I właśnie to jest najpiękniejsze!
Analizując Vreckless Vrestlerss zwróciłem uwagę jeszcze na jeden szczegół – mianowicie na kibiców tych krwawych starć. Co prawda nadają oni urok całemu widowisku, tylko do jasnej anielki – dlaczego wyglądają jak żywcem przeniesieni ze światów swoich ulubieńców? Czyżby Menager porywał nie tylko zawodników?
Na specjalną uwagę zasługują także nazwy stadionów, na których toczą się walki. Hasła typu Aliens Arena, Cramp Nou czy Madison Kill Garden przyprawiają o uśmiech na twarzy. Zresztą autor poszedł dużo dalej i w późniejszych zeszytach umieścił także bonusy typu wykreślanki, łamigłówki, rebusy i maski do wycinania. Krótko mówiąc, zaszalał po całości, by maksymalnie oddać klimat minionych lat.
VV równie dobrze prezentuje się od strony graficznej. Kowalczuk sprawnie operuje językiem komiksu, trochę eksperymentuje kadrami. Szczególnie zapamiętałem jeden, gdzie scena przedstawiona jest za pośrednictwem odbicia w okularach zapowiadającego walkę typa. W barwnych starciach nie uświadczymy jednak zbyt wielu kolorów. Płynną, nieco krągłą kreskę uzupełnia tylko nałożona w nieznacznych ilościach zieleń, ale dzięki niej plansze są dużo bardziej przejrzyste. Jedynie kilka planszy z ostatniego zeszytu było nieco trudniejsze w odbiorze i trzeba było trochę mocniej skupić się na lekturze. Przyznam szczerze, że z chęcią zobaczyłbym przynajmniej kilkanaście stron w kolorze, zwłaszcza że okładki pobudziły mój apetyt – szczególnie te z Sierżantem Jaszczurem.
Mówiąc o Vreckless Vrestlers, należy wspomnieć o formie wydania tego komiksu. Zeszyty (0,1,2,3 i 4-5) zostały wydane w formacie A5, w dodatku w bardzo małym nakładzie (150-200 sztuk). Fizycznie, nie robią one fenomenalnego wrażenia. Wiem, że sporo osób zawiodło się na wyglądzie zeszytów, inni zaś chwalą sobie je ze względu na unikatowość. Od strony ekonomicznej, na pewno bardziej opłacalne będzie wydanie zbiorcze. Zeszytówkami z pewnością bardziej będą radować się kolekcjonerzy. Co ciekawe, komiks wydano również we Francji (na razie tylko cyfra). Ponadto jest dostępny na Comixology.
Mimo wszystkich zalet tej serii, nie ma co się oszukiwać – Vreckless Vrestlers nie jest towarem dla każdego. Fanom lat 80. i 90. przyniesie ogromną radość, całej reszty – może nie kopnąć. Historia, chociaż napisana bardzo sprawnie i solidnie zilustrowana, nie jest produktem uniwersalnym, który można zaserwować każdemu. To towar wysokiej jakości, ale ze specjalnej półki – dla koneserów kiczu.
Mariusz Basaj
Serdecznie dziękujemy autorowi za regularne udostępnianie materiałów do recenzji. Zapraszamy na fanpage Vreckless Vrestlers.