Zjawiskowa She-Hulk. Tom 1

Zjawiskowa She-Hulk. Tom 1

Głupiutka dziewczyna z Kalifornii? Żeński odpowiednik bezrozumnego zielonego potwora, którego wcielono do kilku drużyn? Mało interesująca postać, której dane jest grać tylko drugie skrzypce? Otóż nie, bo przychodzi wybawiciel. John Byrne wyciska z Jennifer Walters, co tylko się da i sprawia, że miano „Zjawiskowa She-Hulk” w pełni do niej pasuje.

Shulkie według Byrne’a

Z She-Hulk nie zawsze było tak interesująco. Jak wynika z wywiadu, który został umieszczony na końcu tego albumu, to Roger Stern pogłębił jej osobowość, umieścił w szeregu Avengers i dał jej błyszczeć. John Byrne trochę odbiera sobie zasług, bo twierdzi, że zwyczajnie podwędził postać koledze. Trzeba jednak przyznać, że duża się napracował nad bohaterką i czuć, iż sprawiło mu frajdę pisanie i rysowanie historii zawartych w tym albumie, przynajmniej równą tej, którą czytelnik ma z lektury.

Zjawiskowa She-Hulk. Tom 1

Zjawiskowa She-Hulk to wydanie zbiorcze historii napisanych i narysowanych przez Johna Byrne’a, docenianego na świecie za pracę nad X-Menami, czy Fantastyczną Czwórką. Zaczynamy z grubej rury od Marvel Graphic Novel #18. Dla niezorientowanych była to seria, którą Marvel odpalił w 1982 roku, aby dostarczać czytelnikom coś ekstra. Powiększony, zbliżony do europejskiego format, śliski, kredowy papier, większa ilość stron, pozwalająca na rozwinięcie historii i inny, mniej uproszczony sposób kolorowania. W pierwszym numerze pojawiła się Śmierć Kapitana Marvela, jedna z lepszych historii Marvela (EVER!!!), a zdarzało się, że na łamach tej serii przedstawiano nowe postaci, lub drużyny, jak to było z New Mutants.

Od Marvel Graphic Novel do własnej serii

Dodam tylko, że podobnym eksperymentem wykazało się nasze TM-Semic, wydając Podwójne Życie Spider-Mana, którego co prawda nie miałem nigdy w rękach, ale wygląda na to, że wydawca zrobił to całkiem dobrze. Wydawanie historii z Marvel Graphic Novel w standardowym formacie amerykańskim odbiera historiom ciut uroku, niemniej jest, jak jest. Historia She-Hulk z 1985 roku to niby nic wielkiego, ot Shulkie ściera się z kolektywem wrogo nastawionych karaluchów i ze wplątanym w intrygę S.H.I.E.L.D., ale historia jest bardzo płynna i przynosi okazję do pokazania kilku bardzo ładnych splashy.

Zjawiskowa She-Hulk. Tom 1

W międzyczasie Byrne wciągnął Shulkie na pokład Fantastycznej Czwórki, tego tu nie zobaczymy, ale to właśnie w następnym zeszycie, który zawarty jest tym albumie, czyli Marvel Comics Presents #18, autor zapowiedział solową serię The Sensational She-Hulk (czyli Zjawiskowa She-Hulk). W tej krótkiej historyjce wyczuć można od razu zmianę klimatu. Wykonany z nudów telefon do Stwora z F4 niesie ze sobą ograniczony tylko wyobraźnią rozmach, nasączony humorem, a bohaterka zwraca się do czytelnika bezpośrednio, przebijając czwartą ścianę.

Próg wejścia – mimo wszystko niski

Oczywiście, przed lekturą nie musicie wiedzieć tych wszystkich znajdujących się powyżej informacji, ani pewnie żadnych, które znajdą się poniżej. Z tym że jedną z sił napędowych solowych historii She-Hulk jest szeroka znajomość komiksów Marvela, nawet z czasów, gdy firma nazywała się Timely Comics. Nawiązania do innych komiksów pojawiają z regularną częstotliwością, dozowane tak, aby nie wywoływać oszołomienia u czytelników, którzy chcą się po prostu cieszyć z przygód o Shulkie, ale jak czytaliście choćby pierwsze tomy Fantastycznej Czwórki, Hulka, czy Avengers, które ukazały się u nas w kolekcji Marvel Origins (więcej tu – klik1, klik2, klik3), to zyskacie dodatkową przyjemność z lektury, odczuwaną z powrotu do czegoś, co już znacie.

Zjawiskowa She-Hulk. Tom 1

She-Hulk nie powstrzymuje się od komentowania, co ten John Byrne wyczynia, wskazując też przy okazji analogie do klasycznych serii tworzonych przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego. W drugim zeszycie obligatoryjny najazd obcych z kosmosu, w trzecim gościnny występ Spider-Mana, a w czwartym przywrócenie jakiejś postaci ze Złotej Ery. Wybór pada na Blonde Phantom, nazwaną w tłumaczeniu Blond Zjawą. Wiadomo, że to nie format Namora, czy Kapitana Ameryki, niemniej lubię tę postać, bo w jej definicjach dość przyjemnie wymieszano wyczerpującą się w połowie lat 40. formułę superbohaterską, z zyskującymi na popularności komiksami z romantycznymi historyjkami dla nastolatków. No i przecież zdarzało się Louise Mason przebić czwartą ścianę (i robi to też tutaj), więc reklamowanie tego albumu chwytem, że Shulkie robiła to przed Deadpoolem, jest dla mnie lekkim nieporozumieniem.

A to wszystko dla frajdy

Jako przeciwników Shulkie Byrne wybiera najbardziej durnych i pierdołowatych złoli z całego dostępnego wachlarza, niemniej w połączeniu z innymi elementami tworzy to spójny przekaz i tylko zwiększa frajdę. Wciągnięcie na kartki tego komiku Spragga, czyli żyjącej góry, która pierwszy pojawiła się w Journey Into Mystery #68 (jeszcze przed pojawieniem się Fantastycznej Czwórki) to doskonały przykład takiego żonglowania absurdalnymi historyjkami, które odpowiednio podane bawią. Tak po prostu.

Zjawiskowa She-Hulk. Tom 1

Bardzo lubię, też dialogi na linii Byrne – She-Hulk. Po zwróceniu uwagi, na fakt, że jest to pierwsza podróż bohaterki w kosmos, więc autor mógłby się postarać trochę bardziej, autor wywala taki splash, że aż twarz piecze. Nawet sam Ditko nie mógł zrobić tego lepiej. Co prawda Byrne balansuje na granicy parodii, chyba tylko wartka akcja pozwala mu pozostać w głównym nurcie. Już same oryginalne okładki dają sporą dawkę tego, jak naginane są komiksowe granice.

Podsumowując, bawiłem się przednio i w sumie nie obraziłbym się, gdyby Egmont nie wydał już nic więcej z logo She-Hulk na okładce, ale w katalogu wydawcy ten tytuł widnieje z jedynką, więc całkiem możliwe, że Shulkie wróci. Nie wiem, jak inni twórcy poradzili sobie z zieloną prawniczką, ale Byrne zrobił doskonała podbudowę, której raczej nie da się popsuć.

Scenarzysta: John Byrne

Ilustrator: John Byrne

Tłumacz: Jacek Żuławnik

Wydawnictwo: Egmont

Seria: She-Hulk

Format: 170×260 mm

Liczba stron: 396

Oprawa: twarda

Druk: kolor

Share This: