Instytut Bombowych Teorii – Lektura przerywana wybuchami (śmiechu)

Na początku było światło, jak wierzą jedni. Inni wysnuwają tezy o osobliwości. Co to było? Może punkt, może linia, w której gęstość materii jest nieskończona. A później? Tyle nagromadzonego dobra w jednym miejscu nie mogło istnieć jednocześnie przez wieczność. To musiało pierdyknąć. Wybuch, a ten może zwiastować zarówno sukces, jak i fiasko. Choćby laboratoryjne, gdy nieopatrznie zmiesza się dwie substancje wchodzące razem w reakcje. Wśród eksplozji rozpoczyna się Instytut Bombowych Teorii, a później następuje mnóstwo innych wybuchów. Śmiechu. Aż mi momentami było głupio, że rechoczę rubasznie, tak sam do siebie.

Instytut Bombowych Teorii

Instytut Bombowych Teorii

Lektura przerywana wybuchami (śmiechu)

Tom Gauld, którego polski zjadacz bułek miał okazję już poznać dwukrotnie, raz dzięki Centrali (Goliat), a drugi raz dzięki Wydawnictwu Komiksowemu (Mooncop), operuje prostym, aby nie powiedzieć prymitywnym, stylem komiksowym, choć nadal nie jest tak prosto, jak u Dema (zajrzyjcie TU). Na planszach pojawiają się patyczaki, a mimika ogranicza się do znaków występujących w kodzie Morse’a. Czy ja narzekam? Skądże znowu! Tak wykonane ilustracje doskonale zgrywają się z humorystyczną treścią komiksu, czy raczej komiksów. Instytut Bombowych Teorii składa się z blisko 150 plansz, oryginalnie drukowanych w magazynie New Scientist. Każda ze stron zawiera zamkniętą historię, rozważania nad teorią, tezę, rozwinięcie i puentę. Wszystko wykonane w obrębię kilku (od jednego do ośmiu) kadrów.

Instytut Bombowych Teorii

Prasowy komiks to nic nowego. Paweł Chmielewski w swojej książce o historii świętokrzyskiego komiksu (więcej TU) dociera do 1859, roku pokazując Historye Jedynaczka. Za Franciszkiem Kostrzewskim pojawiła się rzesza innych rysowników tworzących paski. Czemu więc Tom Gauld to komiksowy geniusz? Instytut Bombowych Teorii to nie tylko siłownia dla przepony i mięśni twarzy, choć autor jak najbardziej liczy na to, że uda mu się rozbawić czytelnika. Po lekturze oprócz dobrego humoru zostaje coś jeszcze. Autor operuje twardą wiedzą naukową, ale poszerza spektrum o teoretyczne rozważania (żeby nie powiedzieć fantastykę naukową), a nawet w kilku miejscach o bajki i legendy. Mimo że tekstu nie było na nich za wiele, przy wielu stronach zatrzymywałem się, niekiedy tylko dlatego, by pomyśleć, co autor chciał powiedzieć. Bywały mega inteligentne puenty, jak choćby zestawienie wyników dwóch eksperymentów, autominiaturyzacji i powiększenia kubka, na pierwszy rzut oka wyglądających identycznie.

Instytut Bombowych Teorii

Ignorancją nie ma co się chwalić, ale Instytut Bombowych Teorii bywał dla mnie za mądry. Mimo że naukowy zwierzyniec mam opanowany, pies Pawłowa i kot Schrödingera mi niestraszny, bywało, że przyklękałem z zadyszki. Na szczęście nieznanych pojęć nie trzeba już sprawdzać w encyklopedii. Wystarczy kilka kliknięć i już. Bez tego zonk, żartu nie da się zrozumieć, jak choćby w komiksie o zjeździe osteologicznym, na którym główni zainteresowani to psy. Oczywiście, nie ma tego złego. Jest to zawsze jakaś okazja, aby się douczyć i to w sprzyjających okolicznościach.

Instytut Bombowych Teorii

Instytut Bombowych Teorii to lektura ekspresowa, ale za to można do komiksu wracać, kartkować, czytać wyrywkowo, oderwać się na chwilę i poprawić sobie humor. I nadal bawi, obawiam się, że ten komiks długo nie zejdzie ode mnie z tapety. Nieco gryzie mnie polski tytuł, bo Mindblowing Theories jednak jest dużo mocniejszy i rzeczywiście, kilka razy umysł mi rozpieprzyło. Bomby się nie nauczyłem konstruować, ale może i lepiej. Oczywiście to jedynie malutki niczym nanobot minusik, do zobaczenia którego potrzeba mikroskopu elektronowego.

Instytut Bombowych Teorii

Na koniec zostało mi wspomnieć, jak rozpoczęła się moja przygoda z tym komiksem. Zaraz po tym, jak albumik spoczął w mojej ręce, postanowiłem otworzyć go w losowym miejscu. Nie wiem, czy to fatum, przeznaczenie, czy jeszcze coś innego, otworzyła mi się historia z wilkiem w roli głównej, reinterpretacja bajki, tylko tym razem w swoich domkach pochowali się naukowcy (nosz oczywiście), a nie świnki. Mądre głowy swoich budynków ze styropianu nie budują, więc zwierzakowi nie udało się ani razu dostać do środka, a na dodatek panowie założyli wilkowi urządzenie namierzające w celu obserwowania zwierzaka w środowisku naturalnym. Więcej nie ma co rozważać, polecam niczym mój kot Whiskas.

Sylwester

Mój humor został poprawiony dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy.

Share This: