Świat Dryftu przeczytałem, licząc na przygodę w lanfeustowym stylu. Zapowiadało się na barwne fantasy i nie zawiodłem się, ale jest to chyba jedynie ozdobna wydmuszka. Rysunki są bardzo ładne, klimatyczne, świat jest naprawdę oryginalny, do tego polskie wydanie stoi na wysokim poziomie. Twarda oprawa, pokaźna ilość dodatków i przede wszystkim drobiazgowo malowane plansze wydrukowane w takim formacie, że można je docenić i swobodnie wodzić wzrokiem po szczegółach. Tylko że fabuła w zasadzie w ogóle mnie nie ruszyła, nie przejąłem się niczyim losem i miałem przyjemność wyłącznie z oglądania komiksu. Dla mnie dobry komiks to taki, który nie tylko wygląda, a wręcz wyglądać nie musi – głównym miernikiem jakości jest dla mnie to, czy wywołał emocje, refleksje. Tutaj tego nie uświadczyłem.
Świat Dryftu zachęca stroną wizualną
Podkreślę raz jeszcze: świat jest jedyny w swoim rodzaju. Jest kolorowo, baśniowo, w umiarkowanie krwawym stylu. Ponadto na końcu załączone są komentarze autora, gdzie wyjaśnia on, skąd wziął się u niego pomysł na Świat Dryftu, jak powstawały poszczególne rasy i postacie zaludniające plansze. Kluczowe wydaje mi się wyznanie, że Ken Broeders sam nie wie, jak to wszystko się potoczy (trzeci, zamykający cykl tom, jeszcze nie powstał). Nie wątpię, że Belg miał frajdę ze swobodnego kreowania nowej rzeczywistości, ale uzasadnia to też fabularny bałagan. To nie tak, że coś się nie zgadza, że są dziury w logice. Po prostu wszystko rozgrywa się jakoś tak beznamiętnie i skokowo, brakuje mi pewnej płynności. Sposób przedstawiania świata jest momentami nieco toporny, kiedy bohaterowie muszą wprost wykładać, jak to ktoś komuś wymordował rodzinę, albo z przypisu pod kadrem dowiadujemy się o relacjach pomiędzy dwoma rasami. Czyta się to sprawnie, ale trochę jak krótki artykuł na Wikipedii.
Bardzo miła rzecz do oglądania
Trzeba się więc skupić na fantastycznej krainie, którą mamy tutaj (i tylko tutaj) zilustrowaną. Są trolle, elfy, czy koboldy, ale znane nazwy nie oznaczają sztampowych rozwiązań. Wszystko jest nowe i czeka na odkrycie. Przed lekturą wydawało mi się, że mogą być tu podobieństwa do świata Troy (szczególnie, rzecz jasna, tytułowe trolle wywołały to skojarzenie). Są. Pod względem eksplorowania nieznanego świata jest bardzo podobnie, ale brakuje analogicznego humoru. Jest za to tak samo przyjemna kreska i wielobarwność. Bardzo miła rzecz do oglądania, cieszące oko elementy widać nie tylko na pierwszych planach, ale i sporo można wyłapać w tłach. Tylko i tutaj jakoś brakuje mi spójności, płynności. Zmienia się grubość konturów, stopień rozmazania kolorów, a kadrowanie szaleje niczym jeden wielki eksperyment, przez co momentami miałem wrażenie, że oglądam zbiór odrębnych prac Broedersa, a nie ciąg przyczynowo-skutkowy. Zdecydowanie wybijało to z rytmu i nie pozwalało dostatecznie skupić się na treści. Na minus też zaliczam mimikę postaci. Co chwilę ktoś ma rozdziawione usta, wybałuszone oczy, niekoniecznie adekwatnie do sytuacji. Sprawę dodatkowo pogarszają ogromne siekacze głównego bohatera. Różne wyrazy twarzy na osobnych kadrach zlewają się ostatecznie w jeden.
Swobodny proces twórczy
Podoba mi się pomysł wydania tego albumu w Polsce. Nieznany u nas autor, historia oryginalnie publikowana w Holandii, świetnie, można trochę poszerzyć horyzonty. Bez cienia ironii, podoba mi się też obszerna sekcja dodatków, w której Broeders uświadamia czytelnika, z czym ten ma do czynienia, że był to odpoczynek po skupianiu się na serii historycznej, że postaci były kreowane spontanicznie, i tak dalej. Nie kupiła mnie fabuła, kupiły mnie rysunki, pomimo wspomnianego zachwiania spójności. Losy bohaterów jakoś mnie nie dotknęły, zawierane więzi nie wydały mi się wiarygodne, a główna negatywna postać, chociaż powinna straszyć, była dla mnie neutralna. Może to być kwestia koniecznego wprowadzenia do fabuły, ale skoro jedna trzecia już za nami, wygląda mi to raczej na niedopracowany bałagan, niż kiepski rozpęd. Komiks świetnie się ogląda, ale nie lubię komiksów do samego oglądania, lubię komiksy z ikrą. Anonsowanie Broedersa jako autora Apostaty też na niewiele się zdało, bo nie mogliśmy jeszcze przeczytać tego po polsku, więc to żadna zachęta. Świat Dryftu zachęca z kolei wyłącznie graficznie. Wciąż nie wiem, czy chcę dać szansę drugiemu tomowi. Jeśli mam zaufać intuicji, to mówię: pas.
Dziękuję wydawnictwu Lost In Time za przesłanie egzemplarza do recenzji.