Goliat – wojownik znany z księgi Samuela, czy zwykły korpoludek?
Właśnie premierę miało drugie wydanie komiksu Goliat, za co Centrali jestem ogromnie wdzięczny. Tom Gauld zaczarował mnie swoim bystrym spojrzeniem i poczuciem humoru przy okazji wizyty w Instytucie bombowych teorii (więcej TU), a że nie miałem okazji obcować z pierwszym wydaniem, chętnie, bez głębszego zastanowienia, badania co to i o czym, sięgnąłem po kolejny tytuł sygnowany wspomnianym nazwiskiem. Czy się opłaciło? O, TAK!
Kim jest Goliat?
To jest bardzo dobre pytanie i trudno mi będzie na nie odpowiedzieć nie spoilerując Wam całej opowieści. Być może jesteście bardziej ogarnięci niż ja i już wiecie, bo odpowiedź to: tak, chodzi o TEGO olbrzymiego wojownika, którego losy opisuje księga Samuela, a który został pokonany przez Dawida. Nie wiem, z jakiego to powodu, ale przez ogromną część lektury nie dotarła do mnie świadomość, że znam już tę historię. Dopiero jak na scenę wszedł (rudy) pasterz z procą, w mojej głowie zajaśniało niczym w sklepie z oświetleniem.
Czemu? Tom Gauld co prawda wypala już w prologu o konflikcie Filistynów i Izraelitów, ale za chwilkę, w pierwszym kadrze usypia czytelnika zwyczajnością. Po kilku stronach, na których umówmy się, niewiele się dzieje, wybija jedna rzecz. Goliat to zwyczajny (choć bardzo wysoki) chłop, który, a i owszem, jest żołnierzem filistyńskim, ale na co dzień zajmuje się pracą za biurkiem. Jego życie niczym się nie różni od życia dzisiejszego korpoludka (proszę się nie obrażać, mówię też o sobie). Trwa wojna? No, może gdzieś tam, tu jest zwykłe życie. Jest czas, aby się przejść i napić wody, popatrzeć w gwiazdy, porozmawiać z kolegą, czy pooglądać kamień znaleziony w strumieniu.
Ta cała „normalność” gra doskonale z ascetycznym stylem Toma Gaulda. Do „patyczaków” po prawdzie jeszcze daleko, aż tak prosto nie jest, ale nadal jest bardzo oszczędnie w środkach. Zresztą, kto by używał skomplikowanych przenośni, ozdobnych epitetów, dwunastozgłoskowych wierszy, aby opisać dzień z życia pracownika biurowego? Przekładając to na komiksowy język, Goliat ubrany jest w oszczędną kreskę, uzupełnioną sepią, zastępującą każdy inny kolor. Brak tu ekstremalnie szczegółowych ilustracji, rozkładówek, czy (pomijając część kulminacyjną) dynamizmu.
Jaki jest z tego wniosek? Tom Gauld to mistrz narracji pozascenicznej. Cała akcja dzieje się gdzieś tam. Wojna z jego perspektywy ogranicza się do mówienia przy krzaku formułki, którą wymyślił ktoś z dowództwa. Goliat robi to, ot tak, bo mu kazano. Na dodatek, najbardziej znana wersja tej historii napisana jest przecież z zupełnie innej perspektywy. Tam są wzniosłe słowa, chwalebne zwycięstwo, honor i poklask. Nie od dziś wiadomo przecież, że historię piszą zwycięzcy. Wystarczy zmiana optyki, aby przestać patrzeć na wydarzenia w kategoriach „dobry i zły”. Mimo że omawianemu komiksowi brak wielu barw (patrz wyżej – sepia), to na pewno nie można powiedzieć, że opowieść jest czarno-biała.
Nie taki zły, jak go malują
Jak głosi stare porzekadło „punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia”. Goliat u Toma Gaulda to postać pierwszoplanowa i bohater jego opowieści. Na dodatek nie ma nawet iskierki, za którą można by go nienawidzić, w sposób, w jaki się nienawidzi wroga. Z przebiegu wydarzeń wybija, że ten wysoki, poczciwy facet znalazł się po prostu w złym punkcie o niewłaściwej porze. Nie miał wpływu na wydźwięk całości, a swoją rolę zagrał mimowolnie i tylko dlatego, że okoliczności tego wymagały.
Misja Goliata trwała 40 dni, co ma swoją głęboką symbolikę w Biblii. Ta liczba łączy się z trwającym obecnie Wielkim Postem i często oznacza czas refleksji i wyciszenia. Spokój wręcz bije z prostoty komiksu Toma Gaulda, ale po uderzeniu kamieniem (być może nawet tym samym, który bohater znalazł w strumieniu na początku), czytelnik zostaje z szumem w głowie. Jestem przekonany, że autor planował to od samego początku. Zogniskował moją uwagę na zwyczajnych, spokojnych elementach, aby na końcu zmusić mnie do myślenia. Wystarczył prosty zabieg, wyrzucić akcję poza kadr.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Centrala za udostępnienie egzemplarza do recenzji.