Aristophania. 1. Królestwo Lazuru
„Nie oceniaj książki po okładce” – nie wiem, kiedy poznałem to przysłowie. Siedzi we mnie głęboko i jasno rozgłasza swoją prawdziwość, ale niestety moje oczy mają je głęboko… gdzieś. Zielona oprawa komiksu Aristophania. 1. Królestwo Lazuru nie nastroiła mnie pozytywnie. Zupełnie nijaka ilustracja, z unoszącą się kobietą ubraną w eleganckim stylu z początku XX wieku kazała mi myśleć, że w środku na zbyt wiele nie ma co liczyć.
Na szczęście tak nie jest, wystarczy przerzucić kilka stron i wpaść w nieukrywany zachwyt. Joël Parnotte kroi ilustracje, jakie cieszą moje oko. Realistyczny styl, ruchliwość mogąca nadać energii zasadom dynamiki, ale to, co lubię najbardziej, to kreski. Dużo kresek, wszędzie, a najgęściej tam pod sufitem, w kątach, porozpinane niczym pajęczynki.
Xavier Dorison zaprasza czytelnika do magicznego świata, ale jak to w tego typu opowieściach bywa, pokazuje oba rewersy tej samej rzeczywistości. Brutalny, brudny, ponury, szary świat realny, w którym trzeba ciężko pracować, aby mieć co do garnka wsadzić, a trzy małe gęby do wykarmienia, to w takich okolicznościach spore utrapienie. Po drugiej stronie, tam gdzie można odnaleźć lazur, jest świat zaczarowany, piękny, kolorowy i po prostu magiczny.
Na samym początku poznajemy Clémenta opatulonego płaszczami tajemnic. Na dodatek już po kilku stronach na jego trop wpada gość spod ciemnej gwiazdy, meeeegaaaa podejrzany i zwyczajnie budzący obrzydzenie. Następuje pojedynek na śmierć i życie i to taki, jakiego nie powstydziłby się nawet Spider-Man (rzucanie samochodami i inne takie), ale niestety zło zwycięża, Clément ginie i osieraca trójkę brzdąców.
Autor przerzuca akcje o 9 lat, a rodzina bez ojca wpada w kolejne tarapaty. Tu pojawia się na scenie kolejna tajemnicza osoba, Aristophania. W tym miejscu komiks bardzo przypomina mi Serię niefortunnych zdarzeń. Ponura rzeczywistość przecinana kolorowymi wstążkami nadziei na normalne życie. Na dodatek Xavier Dorison bardzo wyraźnie i wiarygodnie kreśli sylwetki trójki rodzeństwa kształtowanego przez twarde środowisko, w którym dojrzewają. Od razu robi mi się na serduchu ciepło i całym sobą jestem za szkrabami.
Jedyne w sumie co mi się nie podoba w komiksie Aristophania. 1. Królestwo Lazuru to fakt, że o magicznym świecie nie pada zbyt wiele konkretów. Albo inaczej, te informacje, które przekazuje Xavier Dorison, podawane są w niewyjaśniający sposób, tak jakby dorosły rozmawiał z dorosłym, a dziecko (czytelnik) wybałuszało tylko oczy ze zdumienia, bo nic a nic nie rozumie. No, ale miało być tajemniczo, to jest.
Może po prostu za brakło miejsca na wyjaśnienia. 64 strony to nie za duża objętość. Zabieg stary jak świat to chwycenie czytelnika za twarz, wkręcając go od razu w wir akcji, zamiast zanudzać szczegółami odnośnie świata, do którego zaprasza autor. Nie ma co mieć mu za złe, choć miejscami i tak ma się wrażenie, że Aristophania. 1. Królestwo Lazuru to komiks przegadany. Dla równowagi pojawiają się strony bez dialogów, z narracją samymi ilustracjami. I dobrze. W ten to sposób można złapać kilka haustów powietrza po długich gadaninach, zwłaszcza, że części nie idzie zrozumieć.
Aristophania. 1. Królestwo Lazuru to komiks dość brutalny, w stylu starych bajek, w których ubóstwo nie oznacza tylko podartej sukienki, a cierpienie, głód i śmierć. Tu znajdziemy przejmujący klimat biedy z paryskich slumsów i zatrważającą, smutną sytuację sierot, które zostały przez wszystkich opuszczone. Typ zjadający szczury też do przyjemnych nie należy.
To tyle, podsumowując Aristophania. 1. Królestwo Lazuru to dla mnie miłe zaskoczenie, z przyjemnością przeczytam ciąg dalszy. Totalnie polubiłem tytułową, elegancką starszą damę, niebezpieczną tak jak para innych emerytów tłukąca się na szczycie jednej z dwóch wież. A właśnie, sceny walki, zwłaszcza druga, w której Aristophania wyłamuje Sługusowi (temu co zjada szczury) wszystkie palce w prawej dłoni daje kopa adrenaliny i udowadnia, że na staruszkę trzeba uważać. Pozostaje mi zachęcenie do sięgnięcia po ten komiks. Jak macie ochotę na bajkę, oto bajka!
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji