Maska. Tom 2 – Paaaanieeee, kto to Panu tak sp*3rolo1*ł
Bardzo lubię Maskę. Głównie za sprawą filmu z Jimem Carreyem z czasów mojego dzieciństwa. Zapowiedź zamaskowanych omnibusów od NSC przyjąłem entuzjastycznie (tak jak i rzesze innych) i po pierwszym, dobrym tomie, przyszedł czas na cegłę o równie prostym tytule Maska. Tom 2, który zamyka klasyczną serię.
Co w artykule?
Zielona różnorodność
Pierwszy tom (o którym więcej tu – klik), mimo warsztatowej różnorodności Douga Mahnkego był spójny. John Arcudi nakręcał swój pomysł na bohatera, wyciągając z różnych frajerów coś ekstra. Był Stanley Ipkiss, ale szybko się zmył. Maska zwana lub zwany jest Wielkim Łbem, którego tropem podąża porucznik Kellaway. Rysownik nie stał w miejscu i w trzech podejściach do postaci, pokazał coś ekstra. No i fajnie
Tym razem dostajemy jednak zlepek różności. Maska. Tom 2 to aż pięć krótszych lub dłuższych historyjek, z czego tylko za jedną (i to najkrótszą) odpowiedzialny jest zespół Arcudi/Mahnke. W pozostałych mamy różne ekipy i szczerze, to mam wrażenie jakby Dark Horse Comics zatrudniało coraz to nowych glazurników do tej samej roboty i każdy po oględzinach kwitowałby to, co jest do zrobienia, wszystkim znanym stwierdzeniem: „Panie, kto to Panu tak spier…”
Ale to już było
Polowanie na Zielony Październik jeszcze nie jest takie złe. Maska odnajduje (czytaj: niby przypadkiem trafia w ręce) kolejnego zgnębionego życiem frajera i odmienia jego życie. Przy okazji wyciąga z niego wszystkie najniższe uczucia i pływa w niesprawiedliwości i nagromadzonych pokładach frustracji niczym rekin w oceanie. Nieźle wyprowadzona jest relacja ojcowska, Evan Dorkin dobrze prowadzi zgnębioną życiem Emmy, zwaną w szkole durną, ale ogólnie rzecz biorąc, czuje się, że jest to powtórka z rozrywki.
Dzięki masce możesz być kim chcesz
No bywa, życie to nie jest bajka, czasem chciałoby się być kim innym. Tajemnicza maska pozwala na zmianę w samuraja, superbohatera, kucyka pony, kucharza, czy cokolwiek by się nie chciało. Tyle że im więcej zmian, tym szybciej nosiciel wpada w jądro chaosu, które zaczarowany przedmiot uwielbia. Zdaje się jednak, że aby napisać dobrą historię o masce trzeba mieć to coś, czego Robert Loren Fleming nie ma. Rich Hedden zresztą też nie.
Światowe Tourne to już za dużo, nawet dla wielbiciela lat 90. Czego tu nie ma? Co prawda, lubię zagrania fabularną klamrą i rzucenie się w zieloną plazmę jest tu dobrym pomysłem na rozkręcenie i zamknięcie scenariusza. Dalej niestety czułem się, jakby ktoś setny raz z rzędu starał się opowiedzieć mi ten sam słaby dowcip. Sprawy nie poprawia fakt, że pojawiają się inne (zupełnie mi nieznane) postacie z komiksów Dark Horse Comics (np. Ghost), które jeszcze powołują się na jakieś inne przygody. No, nie znoszę tego.
Z Przykrości południa najlepiej lubię fakt, że ewentualnie się skończyło i na chwilkę wrócili panowie Arcudi i Mahnke, a z nimi Stanley Ipkiss. No tak jakby. Przyjemna kreska, ironiczna, miniaturowa fabuła. Nawet się uśmiechnąłem. No Panowie, tak to się robi.
Ile do końca?
Jest jeszcze danie główne, Zabawki na strychu. To znaczy, byłoby, gdyby ta historia wypaliła, a mogłaby. Sibin ma to coś w łapie, co potrafi zachwycić, okładka jest przecież całkiem niezła, ale nie wiedzieć czemu, pierwsze strony w jego wykonaniu są czarno-białe, o gradientowe, komputerowe kolory pojawiają się dopiero za chwilę.
Wykorzystywany przez pracodawcę projektant zabawek mógłby zyskać sympatię wielu pracowników wielkich korporacji, ale niestety. Bob Fingerman gubi się w swojej fabule, a gdy próbuje się odnaleźć i nadać sens, wyznacza różne kierunki, które może sobie nie zaprzeczają, ale przez taki zabieg całe napięcie spada niczym skoczek bez wiatru pod narty.
Ilość czy jakość?
Powinno mi coś powiedzieć, że nie ma zbyt wielu filmów z Maską, a klasyczne przygody mieszczą się w dwóch cegłach po niecałe 400 stron. Brakuje co prawda crossovera z Lobo, ale kto ma wydanie TM-Semic, to ma. Być może Maska to zbyt ciasny w definicjach przedmiot, aby wycisnąć z niej wiele dobrych komiksów, a ekstremalne wyżywanie się w przejaskrawionej przemocy musi się przejeść. No nie ma bata. Z tym że ja to zielonej gębie przebaczam i do zapowiedzianej na wrzesień Przysięgi wierności zajrzę na bank.
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji