Samuraj i Stich. Tom 1 – groźny wojownik i uroczy słodziaczek (tylko, który jest który?)
Lubię Sticha. Lubię też samurajów, feudalną Japonię i wszystko, co ma coś wspólnego z katanami. Jak się doda jeden do jednego, to wychodzi, że manga Samuraj i Stich. Tom 1 też powinna mi się spodobać, prawda? Nie jest to co prawda pewnik, ale Hiroto Wada ma moją uwagę.
Co w artykule?
Sympatyczny i niezwykle groźny kosmita
Zacznę od Lilo i Stich. Poznałem ten film w jakieś leniwe przedpołudnie. Ot, włączyłem na szybko, aby jakoś spędzić czas z dzieciakami. Może i innowacji tu nie ma, bo to po prostu kino familijne, w którym podkreślana jest waga przyjaźni i rodziny, niemniej wplatanie wątków science-fiction i ubranie niebezpiecznej broni w skórę sympatycznego stworzenia ujęło mnie za serce.
Hiroto Wada nie odkrywa Ameryki (Japonii też nie)
Scenariusz mangi niczego nie odkrywa, żeby nie powiedzieć, że powiela schematy znane z filmu. Hiroto Wada zmyślnie wykorzystuje dwie kolorowe kartki komiksu, aby nadać smaczku kosmicznej rozpierduchy, po czym przenosimy się i w czasie, i w przestrzeni lądując w feudalnej Japonii. Z kina science fiction przenosimy się do filmu Kurosawy, choć głównie mi chodzi o to, że Samuraj i Stich to komiks czarno-biały.
Wśród iskier, huku i płomieni Stitch wpada na Yamato Meisona, krwiożerczego pana klanu, który akurat wydaje rozkaz, aby wymordować ludzi ze zdobytego właśnie zamku. Nastawienie samuraja zmienia się, po spojrzeniu w słodkie oczęta przybysza z kosmosu. Ogólnie to ten element wypada niesamowicie absurdalnie, aby nie powiedzieć durnie, ale bawi mnie na tyle, że to kupuję. No i sam bym chętnie Stitcha przytulił, bo to taki uroczy słodziaczek z okrągłym brzuszkiem i odstającymi uszkami!
Hiroto Wada wplata elementy fabuły z filmu w realia feudalnej Japonii. I tak Meison uznaje na początku, że Stitch jest tanukim, podgatunkiem jenota, uznawanym za zwierzę magiczne. Później jest jeszcze pomysł, że przybysz z kosmosu to koala, ale do żadnego opisu nie pasuje dodatkowa para rąk. Jest też próba zakorzenienia imienia stworzenia w mowie, gdzie sute-ichi znaczy porzucony. No i przezabawnie wypada próba naprawienia statku kosmicznego, przez japońskich inżynierów. Dosztukowane koła do turbiny wodnej wyglądają równie komicznie, co miny budowniczych.
Jak ważna jest przyjaźń
Gdy się sprowadzi tę mangę do prawd które niesie, to się dostanie dość proste, obligatoryjnie prawdziwe stwierdzenia, że okrucieństwo się rodzi tam, gdzie nie ma przyjaźni. Wystarczy odrobina dobroci, aby stopić najchłodniejsze na świecie serce. Tudzież, szczęście jest tam, gdzie można coś dać od siebie, a nie koniecznie tylko brać. Yamato Meison ma surową twarz i nieczęsto zmienia swoją surową minę, a więc scena, w której postanawia rozweselić Sticha tańcem, jest niezmiernie komiczna, podkreślona determinacją i zdecydowaniem, które tak bardzo nie pasują do sytuacji.
Samuraj i Stich. Tom 1 to manga humorystyczna i niczego więcej się po niej nie spodziewałem. To także najweselszy komiks o samurajach, jaki czytałem. Znowu daję mały minusik za edycyjną warstwę. Tak jak i w wyzwaniach księżniczki Lei (o której więcej tu – klik) królują tu pionowe dymki, które albo świecą pustkami, albo przypominają wagoniki metra w poniedziałkowy poranek.
Samuraj i Stich. Tom 1 zakrzywia czasoprzesteń i kończy się nie wiadomo kiedy. Na szczęście drugi tom już w kwietniu. Czekam, bo mimo że nie jestem w targecie, to bawiłem się świetnie.
Scenarzysta: Hiroto Wada
Ilustrator: Hiroto Wada
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Samuraj i Stich
Format: 148×210 mm
Liczba stron: 164
Oprawa: miękka z obwolutą
Druk: czarno-biały