Thorgal. Miasto zaginionego boga. Tom 12 (kolekcja Hachette)
Przygoda Aegirsonów za oceanem wchodzi w decydującą fazę, zostaje wyjawiony tajemny cel misji, która zostaje wypełniona, choć nie bez komplikacji, bo dochodzi do dwóch dramatycznych wydarzeń, z czego jedne widać już na samej okładce. Thorgal. Miasto zaginionego boga to jeden z moich ulubionych tomów serii, uwielbiam w nim dosłownie wszystko. Od szmaragdowej okładki, aż po okrutną karę, która spadła na Kriss de Valnor.
Paskudny spoiler na okładce
Pamiętam z dzieciństwa radość z nowego tomu, wymieszaną z gorzkim smakiem pożegnania z jedną z lepszych postaci drugoplanowych. Tjalla porywczego polubiłem od pierwszego pojawienia w Łucznikach i Thorgal zresztą też, mimo że chłopak zniszczył mu łódź, co doprowadziło do przymusowego pobytu na wyspie i wzięciu udziału w turnieju. Przy okazji wprowadzane zostały inne świetne postaci drugoplanowe: Drewniana Noga i Kriss de Valnor. Dlatego dziewiąty tom można traktować jako prequel cyklu, w którym całe ekipa, choć na dwa sposoby udaje się do Ameryki Południowej.
Patrząc dzisiaj na tę okładkę, dziwi mnie, że postanowiono od razu wyjawić jeden z najbardziej dramatycznych punktów w komiksie. Niosąc ten komiks do domu miałem jeszcze nadzieję, że scenarzysta ocali Tjalla w jakiś cudowny sposób, ale jak się okazuje, zmartwychwstania zarezerwowane zostały dla Thorgala. Za to uderza coś, co jako dzieciak mi umknęło. Nawiązanie do piety, czyli przedstawiania Matki Boskiej opłakującej zdjętego z krzyża Chrystusa. Najbardziej znana jest rzeźba Michała Anioła, zwana watykańską. Podobne nawiązanie znalazło się w Daredevilu Franka Millera i Davida Mazzucchelliego. Born Again wydano nieco przed Miastem zaginionego boga, ale możliwe, że Rosiński przygód Człowieka bez Strachu nie czytał, bo ten komiks ukazał się po polsku dużo później. W zasadzie całkiem niedawno, bo w 2020.
Kim jest fałszywy bóg
Fabularnie Thorgal. Miasto zaginionego boga to bezpośrednia kontynuacja Oczu Tanatloca (więcej tu – klik), sporo się do tej pory wydarzyło, aby ciągle do czegoś nie nawiązywać i nie psuć dynamiki tego albumu najważniejsze wydarzenia zostały przypomniane na pierwszej stronie komiksu. Linie fabularne zostały scalone, a właściwie nitka z Jolanem i Argunem została odłożona na bok, aż do następnego tomu. Pozwala to skupić się na bieżących wydarzeniach, a dzieje się sporo. Pojawiają się nowe postacie drugoplanowe, uwagę przyciąga turbo charakterystyczny Hob, który zasila już niemały zastęp postaci, które zabłysły na chwilę, by odsunąć się w cień rzucany przez śmierć.
W centrum tej dłuższej historii jest Ogotai, którego wcześniej, bo w Gwiezdnym dziecku można było poznać jako Vartha. Ojciec, zarówno Thorgala, jak i teorii, że Lud Gwiazd ze względu na rozwinięcie technologiczne, pozwalające choćby na gwiezdne podróże, może uchodzić wśród ziemskich prymitywnych plemion za bogów. Nosi często swój hełm tak jak inny sławny ojciec w popkulturze. Zarówno Van Hamme, jaki i Lucas sprytnie pobawili się literkami, aby odbiorca mógł przypuszczać, kim jest tajemnicza i okrutna postać.
Brutalna religia z kosmosu
Ogotai jest w Thorgalu odpowiedzialny za powstanie brutalnej religii wśród plemion Ameryki Południowej, przez co Van Hamme nawiązuje do praktyk Azteków i Majów. Obrazy piramid spływających krwią to nie fantastyka, a zbieżność z historycznymi praktykami. Momentami jest brutalnie, choć zdarza się, że największe okrutności dzieją się między kadrami tak jak w scenie otwierającej album. Spadający spiskowcy zostają rozerwani w paszczach kajmanów w ogromnym szale pomiędzy dwoma ilustracjami. Gustownie i z wyczuciem.
Oczy nadal są tu ważne, warto obserwować krzyżujące się spojrzenia. Dowódcy wojska ze skazanymi spiskowcami. Ojca i syna, który wolny jest od złego wpływu okrutnego boga. Skrzywdzonej okrutnie Kriss de Valnor patrzącej w pustkę, którą spotkało to, czego się bała najmocniej. No i ostatnie, pełne bólu ostatnie spojrzenie między Thorgalem a Tjallem. Uczucia wręcz wibrują w tej scenie, mieszają się ze sobą. Wybuchają słowa, które leżały gdzieś na dnie serca z obawy, że nigdy nie zostaną wypowiedziane.
Jean Van Hamme przedstawia swojego bohatera od spokojnej, familijnej strony, ale pokazuje też, że wychodzi z niego bestia, jeśli jego najbliższym zagraża niebezpieczeństwo. Scena na piramidzie, na której szczycie mieszka Ogotai wręcz ociera się o absurd, gdy Syn Gwiazd, mimo skrępowanych rąk rzuca się w szaleńczym ataku na żołnierzy, tak jakby opanował berserker mode, albo inny bojowy szał. Czy Thorgal i jego rodzina kiedykolwiek odzyska spokój? Szczerze wątpię, co oznacza nowe przygody. Ech, żeby tylko były na poziomie tego albumu, to może i stawka cichego życia byłaby tego warta.
Więcej o kolekcji znajdziecie na stronie wydawnictwa Hachette. Prezentacja tego tomu w filmiku poniżej: