Wonder Woman #2 – Trzewia
Do lektury Krwi zabrałem się tego samego dnia, którego przyszła paczka. Zabrałem się i nie przerwałem czytania, dopóki nie skończyłem albumu. Historia, którą zaserwował nam Azzarello zupełnie mnie pochłonęła, ale i z lekka zszokowała – pisałem przy okazji recenzji pierwszego tomu (klik) Wonder Woman z Nowego DC Comics. Tak, słowo „szok” chyba najlepiej oddawało moje emocje związane z lekturą tego albumu. Teoretycznie prosty i oczywisty zabieg, jakim było osadzenie księżniczki amazonek w historii skupionej na bogach olimpijskich i ich brudnych intrygach było strzałem w dziesiątkę. To był komiks o bogini, a nie o superbohaterce.
Mijały kolejne tygodnie, a ja z utęsknieniem wypatrywałem premiery drugiego tomu. Tygodnie przerodziły się w miesiące, a emocje dawno opadły. Po takim czasie, Trzewia – bezpośrednia kontynuacja Krwi – nie mogły już zdobyć mojego uznania przy pomoc tej samej metody. Album obronił się za to w bardziej tradycyjny sposób. Jest dobry. To wystarcza.
Uwaga. Komiks tylko dla dorosłych. Recenzja zawiera spojlery.
Jak pamiętamy z pierwszego tomu, całe boskie zamieszanie zaczęło się od poczęcia przez Zeusa kolejnego nieślubnego dziecka, które według przepowiedni mogło się przyczynić do zmiany władzy na Olimpie. W końcu w familii gromowładnego to rodzinny zwyczaj.
Już sam fakt, że Zeus po raz kolejny skoczył w bok wystarczył Herze, by wydać wyrok śmierci na jeszcze nienarodzone dziecko i jego matkę. Nieszczęsną parę śmiertelników, od niechybnej zguby ocalił boski posłaniec Hermes, kierując ich pod opiekę Wonder Woman. I wtedy się zaczęło. Diana mimowolnie dała się wplątać w kolejną boską intrygę, a koniec końców Hades porwał jej przyjaciół. W obliczu klęski musiała szukać nowych sojuszników.
Oni są boscy!
To właśnie nowi gracze w tym komiksie najbardziej przypadli mi do gustu. Azarello kompletnie pozamiatał przy kreacji postaci. Stworzył żywych, pełnych emocji bohaterów, a jednocześnie dokładnie wyeksponował ich przywary. Jego bogowie są ludzcy i wyjątkowi, a co bardzo fajne – uwspółcześnieni. No, bo dlaczego Eros miałby w dzisiejszych czasach dalej strzelać z łuku? Dwie złote pukawki wyglądają o niebo lepiej. Zresztą sam Hefejastos też nieco przeprofilował swoją firmę i tylko z rzadka kuje miecze. A jeśli już o nim mowa, to najbrzydszy z bogów jest po prostu fenomenalny. W całej historii pełni rolę dobrego wujka Wonder Woman. To naprawdę poczciwy i oddany chłop, którego nie sposób nie polubić, a scena z jego przyszywanymi synami chwyta za serce. Kurczak, wzruszyłem się przy komiksie od DC!
Za to z całej gamy postaci najmniej do gustu przypadł mi sam Hades. Jego dziecinna natura miała zapewne kontrastować z grozą śmierci, ale jak dla mnie wyszło nieco zbyt karykaturalnie. Pan świata umarłych został potraktowany jak nastolatek z odchyłami w stronę emo. Tyle dobrze, że dzięki całej tej akcji mogliśmy zobaczyć jedno z najdziwniejszych komiksowych wesel w historii.
Z kolei sama Wonder Woman w solowej serii prezentuje się znacznie lepiej niż jako członkini Ligii Sprawiedliwości i ogon Batmana. Przypomnijcie sobie choćby animację Justice League: War. Tam Diana była prostacką wojowniczką oderwaną od cepa granatem. Tu jest nie tylko żołnierzem, ale także i taktykiem, i czułą opiekunką. Wspaniałą kobietą!
Akcja goni akcję
Drugą największą zaletą tego komiksu – obok kreacji postaci – jest sposób prowadzenia fabuły przez scenarzystę. Azarello z jednej strony daje czytelnikowi masę wartkiej akcji i widowiskowych pojedynków, z drugiej zaś zostawia chwilę na refleksje i gra na emocjach. To nie jest zwykła sieczka! Pod brutalną otoczką kryją się stare prawdy i morały. Gdzieś podświadomie lubimy takie rozwiązania. Zresztą „oryginalne” mity też zawierały w sobie pewne prawdy i zawierały ładunek edukacyjny. Tu, chociaż na mniejszą skalę, bywa podobnie.
Ponadto, aby odpowiednio podkręcać tempo, amerykański scenarzysta dosłownie co chwilę serwuje zwroty akcji. Zagrania, po które sięga, nie są może totalnie zaskakujące, ale też nie uwłaczają inteligencji czytelników. To zazwyczaj ładnie ubrane, znane chwyty, które jednak w połączeniu z niepełnymi informacjami, jakie dostaje czytelnik, tworzą naprawdę udaną całość. Azarello bardzo skrupulatnie i powoli pozbywa się swoich najlepszych kart, a drugi tom zamiast rozwiewać wszelkie wątpliwości, budzi nowe. Aż chce się dorwać trzeci tom.
Ależ ta Diana pikna!
Mówiąc o stronie graficznej tego albumu, z całą pewnością należy zacząć od okładki. Ta z Krwi zupełnie mi się nie podobała. Tę z Trzewi uwielbiam! Cliff Chiang zrobił małe cudo. Proste, a jednocześnie piękne. Spójrzcie tylko na Wonder Woman, w tych kilku kreskach po prostu kryje się pasja.
Chiang, podobnie zresztą jak w przypadku pierwszego tomu, odpowiada również za większość tego co w środku, a w pracy raz jeszcze pomogli mu Tony Akins (rysunki w dwóch zeszytach) i Matthew Wilson (kolory).
Przy pierwszej lekturze Krwi potrzebowałem kilku chwil, by się przyzwyczaić do rysunków (głównie przez okładkę), z czasem bardzo je polubiłem. Ta gruba kreska jednoznacznie kojarzy mi się z tą pozycją, co uważam za zaletę tej serii. Rysunki mają znamiona wyjątkowości i dość łatwo byłoby je wyłowić spośród innych tytułów z amerykańskiego mainstreamu.
Na szczególną pochwałę zasługują za to kolory. Te prezentują się jeszcze lepiej niż w jedynce. W dużej mierze jest to spowodowane zmianą scenerii, w jakiej rozgrywa się akcja, ale nie sposób nie przyznać, że efekt końcowy po prostu cieszy oczy.
Chwytaj miecz i boga siecz
O drugim tomie przygód Wonder Woman, nie mogę powiedzieć inaczej niż to, że jest jeszcze lepszy niż poprzedni. Wojownicza księżniczka w wydaniu Azarello i Chianga przebojem wbiła się na listę moich ulubionych komiksów ostatnich lat i z całą pewnością jest to jedna z najlepszych serii DC New 52 w ogóle. Polecam każdemu!
Mariusz Basaj
Dziękujemy sklepowi Geek Zone za udostępnienie egzemplarza do recenzji. Komiks możecie kupić TUTAJ.