Guliweriana
O żartobliwej wymówce „Kupuję Playboya dla artykułów” słyszał chyba każdy. Kiedy myślę o tym dedykowanym dla panów magazynie, mam przed oczami scenę z Przyjaciół, w której Monica, Phoebe i Rachel oglądają magazyn i zastanawiają się, jaka jest „historia” zamieszczonych tam zdjęć. Dochodzą do wniosku, że jedna z „młodych dam” musiała zgubić swoje ubranie i teraz rozebrana jeździ konno nawołując „Gdzie one są?!” (The One With The Joke, S06E12). Mając na uwadze konny pościg za odzieniem otworzyłam Guliwerianę Milo Manary wydaną niedawno nakładem wydawnictwa Scream Comics, a nad którą patronat medialny objął nie kto inny jak Playboy.
Guliwerianę ciężko nazwać komiksem wybitnym fabularnie. Ilustracje Manary są na tyle eksplicytne, że dialogi stają się sprawą drugorzędną, a nawet – powiedzmy to sobie szczerze – zbędną. Znana z Przygód Guliwera fabuła, którą posłużył się Manara, również nie wymaga barwnych opisów. Niemal na każdej planszy Guliveriana z zapałem prezentuje w pojedynkę interesujące pozycje seksualne, których opanowanie z pewnością uderzyłoby w rynek magazynów dla panów.
Manarze często zarzuca się, że jego kobiety mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Każdemu, kto zechce rzucić tym kamieniem polecam, zamiast oskarżeniem, rzucić raz jeszcze okiem na rozkładówki Playboya czy uwielbiane superbohaterki, a później porównać je z przypadkowymi przechodniami. Sylwetka Guliweriany jest mniej więcej tak samo rzeczywista jak Barbie, ta sprzed stycznia 2016. Mimo społecznych wyrazów oburzenia, lalka przetrwała przeszło pół wieku w niezmienionej postaci, więc dużo jeszcze czasu upłynie zanim nierzeczywista i nienaturalna bohaterka Manary przestanie być atrakcyjna. I szczerze powiedziawszy, nie widzę w tym nic zdrożnego. W końcu nie od dziś wiadomo, że sztuka ma cieszyć oko.