Superman – Czerwony Syn
Są takie komiksy, o których słyszymy na długo przed ich przeczytaniem. Ich tytuły przebijają się na przeróżnych grupach dyskusyjnych, forach i portalach, a pomysły zaczerpnięte z tych historii pojawiają się w innych komiksach, fan artach czy grach komputerowych. Mówiąc krótko: wyprzedza je ich własna sława, a my – jeszcze przed lekturą – wiemy z grubsza czego dotyczą, a kiedy nadarza się okazja, to sięgamy po nie bez wahania. Jednym z takich tytułów, idealnie wpisujących się w tę koncepcję, jest właśnie Superman: Czerwony Syn Marka Millara. No bo kto nie słyszał o komunistycznym Supermanie?
Czerwony Syn to bez wątpienia jeden z najbardziej znanych, a zarazem najlepszych elseworldów w ponad 75-letniej historii Supermana. Dzieło niezwykle popularne, aczkolwiek niepozbawione wad, które dla wielu czytelników stanowią potężną barierę. Ten komiks o superbohaterskim komuniście trudno nazwać wiernym odbiciem mrocznej historii Związku Sowieckiego, a szkocki scenarzysta – zamiast odwzorowywać ponurą Mateczkę Rosję – tworzy udaną karykaturę, obnażając amerykańskie wyobrażenia przeciwników zza Żelaznej Kurtyny. Już od pierwszych stron Millar oferuje nam grę, a ci którzy podejmą ją na jego zasadach znajdą tu górę dobrej rozrywki.
Czas jest wszystkim
To właśnie na umiejętnym operowaniu czasem Szkot buduje swoją historię. Potrzebując wiarygodnego powodu do uczynienia Supermana komunistą, używa niezwykle prostego patentu: rakieta małego Kal-Ela uderza w Ziemię 12 godzin wcześniej ”niż normalnie”. Zamiast w Smallville rozbija się na terenie jednego z ukraińskich kołchozów, a że dzieje się to w ”czasach świetności ZSRR”, to sam Clark staje się nowym centrum Zimnej Wojny.
Ale Miller idzie jeszcze dalej i dzieli swoją historię na trzy etapy. Każdy z nich odnosi się do innego etapu życia Supermana, a co za tym idzie – do różnych stadiów konfliktu na linii ZSRR-USA. Wraz z postępem fabuły zmienia się i nasz bohater. Dość powiedzieć, że w momencie kiedy go poznajemy jest jak uosobienie wszystkich cech utopijnego komunizmu, do którego czerwoni nigdy nie byli i nie będą w stanie dojść. Heroiczny, przesiąknięty do cna ideologią marksistów, stroni od zaszczytów i polityki. Jest (mocno spaczonym) dobrem wcielonym, a jego jedynym celem w życiu jest pomoc towarzyszom.
Pamiętajmy jednak, że historia kocha wielkich ludzi, toteż i nasz bohater zostaje popchnięty w najróżniejsze zawirowania losu, a jego ideały przechodzą bardzo bolesne zderzenie z rzeczywistością.
Inaczej, ale czy lepiej?
Jak w przypadku większości elseworldów, ogromną frajdę sprawiło mi odkrywanie kolejnych znanych bohaterów, na których rzucono nowe światło. Agent Jimmy Olsen, weteran wojenny Hal Jordan, czy Bizarro z amerykańską tarczą na klacie to tylko przystawki przed dwudaniowym obiadem. Bo czymże byłby Superman bez Lexa Luthora?
Millarowy Luthor to idealna kontra dla Czerwonego Syna. Niezwykły naukowiec, który intelektem przewyższa resztę ludzkości razem wziętą, pokazuje mroczną stronę Ameryki. Dla zwycięstwa i realizacji własnych ambicji potrafi uciec się do ostateczności. Mistrz taktyki i manipulacji udowadnia, że w szaleństwie jest metoda, a kierujący scenarzysta z każdym kadrem coraz bardziej upraszcza historię, sprowadzając Zimną Wojnę do konfliktu pomiędzy odwiecznymi antagonistami.
Dużo bardziej kontrowersyjną kwestią jest obecność w tym komiksie Batmana, a dokładniej radzieckiego Batmana anarchisty. W uszance. Rodzice Nietoperza padli ofiarą reżimu, a on sam poprzysiągł rozprawić się z czerwonymi pomiotami, co doprowadziło do licznych akcji sabotażowych przeciw Supermanowi, a nawet do próby zamachu. Najbardziej oczywistym pytaniem, które ciśnie się na usta jest: a na cholerę tu w ogóle Batman? I to jeszcze po tej stronie… Najprostszą linii obrony jest fakt, że Bruce zawsze był kontrą dla wszystkich innych bohaterów oraz fakt, że przecież to Batman. Z Batmanem wszystko lepiej się sprzedaje.
Czerwono mi
Ogromnym plusem tego albumu jest jego oprawa graficzna, począwszy od mega klimatycznej okładki po zbiór szkiców w dodatkach. Nad Czerwonym Synem pracowało 4 rysowników (w tym Dave Johnson), ale wszystkich łączy jedno – panowie uparcie epatują symboliką ZSRR. W ichnim Związku Sowieckim pomniki wyrastają z ziemi jak grzyby po deszczu, stachanowiec numer 1 regularnie prezentuje klatę jak na plakacie propagandowym, a głowice nuklearne są stałym elementem krajobrazu tak jak drzewa w parku. A jeśli dołożyć do tego dobre, wyraziste kolory to efektem końcowym jest niemal idealna symbioza obrazu i słowa – jedno buduje drugie i na odwrót.
Na podkreślenie zasługuje fakt, że ci artyści stworzyli obrazy, które na stałe zapisały się w świadomości komiksiarzy, mało tego zostały utrwalone dalej – wystarczy zerknąć choćby do gry wideo Injustice: Gods Among Us, gdzie te kreacje umieszczono w formie kostiumów alternatywnych.
Towarzysze, do broni… eee, do sklepów!
Superman: Czerwony Syn to porcja solidnej, nieco urozmaiconej rozrywki, przed którą nie ma co jednak stawiać wygórowanych oczekiwań. To nie rozprawa polityczna, żaden esej na temat komunizmu czy obraz czerwonych dni ludzi zza Bugu. To miła, wyróżniająca się na tle innych, wariacja na temat ulubieńca tłumów, warta wydanych na nią pieniędzy. Oparta na znanych schematach akcja, ubrana w miłe dla oka, ciekawe szaty. W każdym razie to komiks, który warto znać.
Serdecznie polecam,
Mariusz Basaj
Dziękujemy księgarni bonito.pl za udostępnienie egzemplarza do recenzji.